Category Archives: Polskie ślady

Poradnik początkującego emigranta

oswoić nieznane

Początki są zawsze trudne. Wyjechałeś ze wszystkiego, co znasz. Wyjechałeś z domu, z przyjaciół, ze wspólnej płaszczyzny kulturowej. Nagle otacza cię nowa rzeczywistość, często przerażająco niedostępna, zwłaszcza, jeśli nie jesteś biegły w języku. Wszyscy tak zaczynamy; niektórzy z nas wchodzą w Nowe szybciej niż inni i świetnie się w nim odnajdują; niektórzy nigdy.

Poniżej zebraliśmy kilka rad wynikających z własnych doświadczeń i  obserwacji, które mogą ci pomóc.

Nie zamykaj się w domu. Zacznij wychodzić, poznawać okolicę. Im częściej będziesz to robił, tym bardziej swobodnie będziesz się czuł.

dsc_0074 (3)

Znajdź sobie jedno czy dwa specjalne miejsca, które będą tylko twoje. Chodź tam często, zawsze kiedy jest ci ciężko, kiedy potrzebujesz uciec, ale też kiedy jesteś szczęśliwy. Z czasem te miejsca staną się dla ciebie ważne, będą stanowić schronienie i jednocześnie punkt zaczepienia w Nowym. Im więcej będzie takich miejsc, tylko szybciej zauważysz, że właściwie nie czujesz się w Nowym już tak bardzo obco.

Wyciągnij rękę do ludzi z którymi przyjechałeś żyć. Oni też są ciebie ciekawi. Nawet jeśli wstydzisz się lub nie umiesz mówić w ich języku, powiedz ‚cześć’ i uśmiechnij się do kogoś na ulicy. Nikt w takiej sytuacji nie będzie wymagał od ciebie dyskusji politycznej; a życzliwość i uśmiech jest najskuteczniejszym orężem przeciwko lękom i uprzedzeniom. Wrzuć sąsiadce kartkę świąteczną przez dziurę na listy. Dzięki takim prostym gestom z czasem poczujesz się coraz bardziej włączony w Nowe.

Cardiff Big Weekend. 169

Poczytaj trochę o Nowym. Spróbuj zrozumieć z jakiego punktu w historii i kulturze przychodzą ludzie, z którymi przyjechałeś żyć. Spróbuj się dowiedzieć, co jest dla nich ważne. Z czego się śmieją. Na kogo głosują. Oglądaj lokalne wiadomości.

Nigdy nie krytykuj głośno w chamski sposób kraju, do którego przyjechałeś żyć. Jesteś tu gościem.

Spróbuj zacząć wychodzić do kawiarni, restauracji. Nawet jeśli za pierwszym razem spocisz się cały jak mysz, bo nie będziesz mógł dogadać się z kelnerem, to za drugim razem będzie już lepiej, a za trzecim będziesz miał ‚swój’ stolik. Kolejna ‚swoja’ rzecz, która pomoże ci się oswoić z Nowym. Spróbuj lokalnego jedzenia, nawet jeśli uważasz połączenie rybki z octem za niedorzeczne.

Jeśli miałeś jakąś pasję w Polsce, spróbuj ją kontynuować. To prostsze niż myślisz.

DSC_0803

Nie wstydź się tego kim jesteś, ale nie manifestuj w hałaśliwy sposób swojej odmienności, nie dawaj ludziom z którymi przyjechałeś żyć do zrozumienia, że wyświadczasz im łaskę zaszczycając ich swoim bezcennym towarzystwem. Nie bądź roszczeniowy.

Obserwuj. Ucz się języka. Miej otwarty umysł. Przyjmij inność z zaciekawieniem, nie z wystawionymi pazurami.

Czerp z Nowego. Kto wie, może przyjeżdżając tu podjąłeś najlepszą decyzję w swoim życiu.

Jeśli mimo tego wszystkiego po kilku latach nadal będziesz czuł się w Nowym jak obcy, wróć do domu. Nie ma sensu się męczyć. Nie jesteś porażką. To po prostu nie dla ciebie.

33

Ogień na Półwyspie Llŷn

Spośród brytyjskich nacjonalizmów i ruchów niepodległościowych, ten walijski najmniej kojarzy się z walką zbrojną, przemocą, czy terroryzmem. Szkoci mają cały kalendarz klęsk z rąk i zwycięstw nad Anglikami i pokaźny panteon narodowych bohaterów. Irlandczycy z południa Zielonej Wyspy wywalczyli sobie wolność, a ci z północy mają niesławną IRA. Tymczasem Walijczycy wspominają książąt sprzed kilkuset lat, na ich cześć nazywają lokalne puby, gdzie się da wywieszają flagi z czerwonym smokiem i czczą gwiazdy rugby. Jak przychylnie by nie patrzyć na ten mały naród, trudno dostrzec zapał.

Tym bardziej na pamięć zasługuje niezwykły akt “terroryzmu” sprzed osiemdziesięciu lat, dokonany przez trzech dżentelmenów w średnim wieku: Saundersa Lewisa, Lewisa Valentine i DJ Williamsa. Trójka ta należała do założycieli Plaid Genedlaethol Cymru – Walijskiej Partii Narodowej, która z czasem zmieniła nazwę na Plaid Cymru. Saunders Lewis – dramatopisarz i wykładowca – szefował partii, w czym zastąpił Lewisa Valentine – poetę i kaznodzieję, a powieściopisarz DJ Williams był ich najbliższym współpracownikiem.

Saunders Lewis, Lewis Valentine i DJ Williams
“Trójka z Penyberth” (żródło: http://www.ylolfa.com/llun.php?src=ytri.jpg)

Po zmroku, 8. września 1936 roku, trzech literatów wdarło się na teren nowo-budowanej szkoły pilotów samolotów bombowych RAF Penrhos w Penyberth, podpaliło część zabudowań, po czym grzecznie udali się na posterunek policji w Pwllheli, gdzie zgłosili swoje przestępstwo. Legenda mówi, że resztę nocy spędzili na dyskusjach o poezji z mającym służbę sierżantem. Choć w “zamachu” nikt nie ucierpiał, sprawa była poważna. W końcu był to akt wymierzony w Królewskie Lotnictwo, a więc pośrednio w brytyjski rząd.

Motywacja zamachowców była tyleż jasna, co poetycka. Nie zgadzali się, by “dom kilku pokoleń patronów poetów, niezwykle ważny dla walijskiej kultury, języka i literatury” zmienił się w “miejsce nauczania barbarzyńskiej metody prowadzenia wojny”. Trudno jednak powiedzieć o jakich patronów chodzi, bo dzieje posiadłości w Penyberth giną gdzieś w odmętach walijskiej historii. Przyglądając się motywacjom bardziej na chłodno, łatwo zauważyć inspiracje pacyfistyczne i, rzecz jasna, nacjonalistyczne.

Wybór Penyberth na miejsce budowy szkoły lotniczej nie był przypadkowy. Wcześniejsze plany zakładały, że powstanie ona albo w Northumberland albo w Dorset. Tam jednak sprzeciw lokalnych społeczności powstrzymał wojskowych. Walijczycy oczywiście też protestowali, ale ich petycja, reprezentująca pół miliona mieszkańców, została przez rząd Stanleya Baldwina odrzucona. Londyn po raz kolejny pokazał, że nie ma zamiaru liczyć się z opinią “podbitych”. W tej sytuacji, walijskim patriotom pozostało tylko chwycić za zapałki. Warto podkreślić, że był to pierwszy raz od ponad pięciuset lat, kiedy Walijczycy postanowili przemocą upomnieć się o swoje prawa.

"Trójka z Penyberth"
“Trójka z Penyberth” (żródło: http://centenary.llgc.org.uk/en/XCM1927/2/2.html)

Proces “terrorystów” stanowił kolejny rozdział walki o uznanie podmiotowości Walijczyków. Ogromne wzburzenie wywołało przeniesienie sprawy do Londynu, po tym jak walijskojęzyczny sąd w Caernarfon nie był w stanie wydać wyroku. Z ławy oskarżonych, zamiast wyrazów skruchy, wygłaszane były płomienne manifesty. W końcu “trójkę z Penyberth” skazano na dziewięć miesięcy więzienia. Gdy po odsiedzeniu wyroku wrócili do Caernarfon, przywitał ich piętnastotysięczny wiwatujący tłum.

Początkowo wydarzenia, które przeszły do historii jako Tân yn Llŷn/Fire in Llŷn (Ogień na Półwyspie Llŷn), rozbudziły entuzjazm Walijczyków i nadzieje nacjonalistów na jakiś poważniejszy niepodległościowy zryw. Wybuch drugiej wojny światowej ostudził jednak nastroje, a Plaid Cymru musiała bronić się przed oskarżeniami o sympatie faszystowskie (których nigdy nie miała).

Szkoła RAF, mimo dalszych protestów, powstała. W czasie wojny stacjonowali tu piloci czechosłowackiego Dywizjonu 312. W latach powojennych przejął ją Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia (Polish Resettlement Corps), zajmujący się polskimi żołnierzami, którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski. Dziś znajduje się tu dom starców dla polskich weteranów, a latem odbywają się obozy dla polonijnych harcerzy.

(zdjęcie tytułowe – autor: Alan Fryer; żródło: http://www.geograph.org.uk/photo/356846; źródło ikony: http://www.bbc.co.uk/cymru/bywyd/safle/pobl/tudalen/lewis_valentine.shtml)

 

Patagońskie opowieści – Y Wladfa

Taka sprawa. W 1865 roku stu pięćdziesięciu trzech Walijczyków wsiadło na statek wychodzący z Liverpoolu i popłynęło kolonizować argentyńską Patagonię. Patagonia ogłaszała się wówczas wszem i wobec jako ziemia obiecana dla wszelkiej maści imigrantów, i to dosłownie, bowiem każdy potencjalny kolonizator mógł liczyć na skrawek pola pod uprawę, tudzież inne wsparcie rządowe. Siła robocza, znaczy, była desperacko poszukiwana dla użytkowania nieużytków i ogólnego progresu gospodarczego.

W tamtych czasach Walijczycy emigrowali bardzo chętnie, jak cała reszta Europy, zwłaszcza do Ameryki i Australii. Z czasem pojawił się problem, który zaczął spędzać sen z oczu walijskim patriotom: emigranci zmuszani byli do odchodzenia od języka ojczystego i przysposabiania języka angielskiego. Patrioci główkowali i główkowali, aż znaleźli idealne rozwiązanie. Jak się okazało, Patagonia nie miała parcia na język lokalny, i w tej sposób w drugiej połowie XIX w na jej terenie została utworzona niewielka społeczność walijska zwana Y Wladfa (kolonia) czy pełniej Y Wladfa Gymraeg (kolonia walijska). Głównym ośrodkiem nowej kolonii stał się miasteczko Chubut. Dzięki dość zamkniętemu charakterowi Y Wladfa walijskość w Patagonii rozkwitła sobie w najlepsze, i trwała niewzruszenie nawet wtedy, kiedy ‚właściwa’ Walia znalazła się na krawędzi utraty własnej tożsamości. Po wielu latach odosobnienia i głównie na skutek rozwoju tańszych i szybszych środków transportu Y Wladfa i Walia ‚odnalazły się’; wzajemne wizyty oraz wymiana kulturalna są dziś dość powszechne.

Wiedziałam o tym zjawisku od dawna. Jestem byłą lingwistką, i chociaż wiedza teoretyczna w temacie odleciała już dawno jako te kormorany z Mazur na jesieni, to wciąż interesują mnie zagadnienia praktyczne związane z językiem. Język jest tworem, który ciągle się zmienia, ciekawa więc jestem, jak rozwinął się język walijski nie poddawany wpływowi języka i kultury angielskojęzycznej, a hiszpańskojęzycznej. W jakim stopniu różnią się od siebie te dwie ścieżki tego samego języka? W jakim stopniu Walijczyk z Patagonii i ten z Maesteg mogą się porozumieć? Obecnie w Patagonii zarejestrowanych jest około 50 tysięcy osób o pochodzeniu walijskim; jednakże ilu z nich tak naprawdę wciąż kultywuje swoje dziedzictwo, a ilu stało się Argentyńczykami, trudno powiedzieć.

zn

I teraz przechodzę do najlepszego. W okolicach świat wrzuciłam na fb garść informacji o nadchodzącym kolędowaniu w St Fagans. Kolędowanie odbywa się w dwóch językach, po angielsku i walijsku. W kilka chwil potem dostałam uroczego maila od pana G. Czytałam i czułam jak rośnie we mnie serce, bo to taka niesamowita historia. Pan G. uprzejmie zgodził się, żebym mogła zacytować treść maila, więc bardzo proszę, dla państwa przyjemności:

Urodziłem się w Argentynie, mieszkałem tam 20 lat i w 1991 r. przyjechałem do Polski na studia i już zostałem. Sześć lat, od trzeciego roku życia, spędziliśmy z rodzicami na walijskiej Patagonii, „Y Wladfa”. Moi rodzice od razu zapisali się do walijskiego chóru i przez ten czas nauczyli się mówić, i śpiewać, po walijsku. Do dzisiaj pamiętam nabożeństwa „plygain” i „plygain garolau” (przepraszam jeżeli źle piszę, ale już nie pamiętam dobrze). Niektóre z tych kolęd śpiewamy do dzisiaj, tak jak pieczemy specjalne czarne ciasto owocowe „teisen ddu”, chociaż nie mamy celtyckiej krwi stało się to częścią naszego rodzinnego dziedzictwa. Jak ja chciałbym jeszcze raz w walijskiej kaplicy na końcu świata śpiewać te pieśni mojego dzieciństwa…

I jeszcze kilka słów:

Niedaleko doliny rzeki Chubut, która po walijsku nazywa się Afon Camwy, tam gdzie jest walijska kolonia, znajduje się Comodoro Rivadavia. Jest tam najbardziej na południu wysunięta polska organizacja w Argentynie „Dom Polski w CR”. Na początku XX w. znaleźli tam ropę naftową i polscy inżynierowie trudnili się jej wydobyciem. Trochę Polaków jest również w okolicach miejscowości Dolavon, o pięknej walijskiej nazwie. Pojawili się w Argentynie po wojnie, jak moi dziadkowie z moimi rodzicami. Jedna polska rodzina produkowała walijski ser, ser Chubut. W tej chwili nie pamiętam nazwiska tych producentów, ale pamiętam, że jak jeździliśmy do nich zawsze dostawaliśmy parę ciężkich gomółek… Rodaków wszędzie pełno:)

I tak proszę państwa w tej niesamowitej walijskiej historii pojawiliśmy się i my, wszędobylscy ciekawscy Polacy, piechurzy, kolonizatorzy, pionierzy, odkrywcy i wytwórcy patagońsko-walijskiego sera. Świat jest jednak malutki, a przy tym taki ciekawy.

Natomiast pod spodem do obejrzenia zwiastun filmu Patagonia (2010r). Polecam nie tylko gdyby ktoś był zainteresowany tematem, ale również zwyczajnie dlatego, że to bardzo ładnie nakręcony film o poszukiwaniu rzeczy najważniejszych. Plus niesamowite plenery.