Ciąg dalszy wycieczki po Czarnych Górach. Tym razem zaglądamy do dolin Grwyne Fawr i Grwyne Fechan, wdrapujemy się na Ffawyddog Ridge, Waun Fach i Ysgyryd Fawr/Skirrid i odwiedzamy Patrishow i Llanvihangel Crucorney)
Duża-Rzeka-na-Mokradłach
Równolegle do Vale of Ewyas, kilka kilometrów na zachód, Black Mountains przecina dolina rzeki Grwyne Fawr. Słowo “pustkowie” odzyskuje tu swoje pierwotne znaczenie. Właściwie nie ma tu żadnej osady. Jedynie kilka luźno rozrzuconych farm i domów. Zbocza doliny porasta gęsty las, a tam gdzie cienka warstwa ziemi jest zbyt jałowa, wysokie, szorstkie trawy i paprocie. Wśród nich pasą się twarde walijskie owce górskie, którym niestraszne żadne niewygody.
Płaskie granie – Ffawyddog Ridge od wschodu i Waun Fach od zachodu – to surowe, podmokłe wrzosowiska, z których spływają setki niewielkich strumieni. Część z nich znika gdzieś pod ziemią na zboczach, a część zmienia się w bystre potoki poprzerywane malowniczymi kaskadami. Wszystkie kończą w wartkim nurcie Grwyne Fawr – “Dużej-Rzece-na-Mokradłach”.
Pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku, w jej górnym biegu ustawiono prawie pięćdziesięciometrową, kamienną tamę. Mokradła stały się sztucznym jeziorem zaopatrującym w wodę kilka miast przemysłowych Dolin Południowej Walii, a tama, wybudowana w czasach kiedy estetyka liczyła się nie mniej niż użyteczność, na dobre wrosła w krajobraz Vale of Grwyne Fawr.
Wschodnim brzegiem jeziora i dalej wzdłuż rzeki, biegnie łatwy szlak na najwyższe szczyty Czarnych Gór. Ścieżka najpierw wspina się łagodnie do czoła doliny, gdzie zawraca i po mniej więcej dwóch kilometrach osiąga błotnisty i zniszczony erozją wierzchołek Waun Fach (811 m n.p.m.). Można, a nawet trzeba, powędrować kolejne półtora kilometra, by dojść do Pen y Gadir Fawr. Niższy o zaledwie jedenaście metrów szczyt, ma zdecydowanie więcej wdzięku i oferuje wspaniałe widoki na Dolinę Grwyne Fawr i sąsiadującą z nią Grwyne Fechan.
Oszukać przeznaczenie
Choć raczej trudno spodziewać się na tym odludziu spektakularnych atrakcji, warto pobłądzić trochę w plątaninie wąskich dróg i dotrzeć do Patricio/Partrishow/Patrishow. Oprócz nazwy, Patricio ma właściwie tylko kościół. Parę rozrzuconych na zboczach Gader Ridge gospodarstw nawet nie sprawia wrażenia osady.
Najlepiej przyjechać tu wiosną gdy otaczający kościół cmentarz żółci się tysiącem żonkili. Łatwo wtedy o refleksję, że miejsce wiecznego spoczynku jednak ma znaczenie. Przynajmniej dla tych, którzy będą je odwiedzać i rozmyślać nad przemijaniem.
Pierwszym, który odnalazł tu spokój był tajemniczy Święty Issui – kompan albo uczeń Świętego Davida pędzącego żywot pustelnika w Llanthony. Issui zbudował swoją celę w pobliżu bijącego do dziś źródełka, słynącego z uzdrowicielskich właściwości. Modlił się, nawracał i doradzał. Znany był ze swojej dobroci i charyzmy. Zginał zamordowany przez niewdzięcznego wędrowca, któremu udzielił schronienia. Pustelnika uznano świętym, a miejsce jego męczeńskiej śmierci wkrótce stało się celem pielgrzymek. Zgodnie z miejscową legendą, pod koniec jedenastego wieku, cudownie uzdrowiony z trądu pielgrzym z kontynentu, w ramach wdzięczności, ufundował kościół. Jego patronem został oczywiście Święty Issui.
Pozostałością po tym najstarszym, prawie tysiącletnim kościele, jest niewielka kaplica i ciężka kamienna chrzcielnica. Właściwy kościół zbudowano w trzynastym wieku. Trzysta lat starszy jest największy skarb Patrisio – drewniane lektorium oddzielające nawę od prezbiterium. To arcydzieło snycerki ściąga miłośników sztuki sakralnej z całych Wysp. Wyrzeźbione w jednym kawałku irlandzkiego dębu, przedstawia walkę dobra (winorośl) ze złem (pożerający ją smok). Niegdyś, prawdopodobnie bogatsze o inne rzeźby i figury świętych, stanowiło rodzaj historyjki obrazkowej dla niepiśmiennych w większości wiernych. Zagadką pozostaje jakim cudem przetrwało wyspiarską Reformację, bezpardonowo niszczącą wiele bezcennych dzieł sztuki.
Protestanckiej gorliwości umknął też fresk przedstawiający przemijanie – kościotrup z kosą, szpadlem i klepsydrą – zdobiący zachodnią ścianę nawy. Na dziedzińcu natomiast stoi okazały, choć tylko częściowo oryginalny, krzyż zwieńczony wykutą w kamieniu kapliczką, który, teoretycznie, również nie miał prawa przetrwać.
Ciekawostką, niemal niespotykaną w Wielkiej Brytanii, są też kamienne ławy biegnące wzdłuż południowej ściany kościoła. Nie trzeba być historykiem sztuki, żeby domyślić się co zainspirowało parafian do ich ustawienia. Po trudach dotarcia do Patricio, chwila wytchnienia z widokiem na Czarne Góry jest bardziej niż wskazana.
Święta Góra
Po chwili zadumy i uczcie dla ducha, przydałoby się nakarmić też ciało. I chociaż Black Mountains nie mają może zbyt bogatej oferty, trafiają się tu miejsca, w których krwisty stek z pieczonymi ziemniakami i pure z zielonego groszku, popity domowym piwem, zadowoli każdego.
Zdecydowanie najciekawszą opcją jest The Skirrid Inn w Llanvihangel Crucorney. Wspominany już w dokumentach z 1110 roku, jest prawdopodobnie najstarszym pubem w Walii. W dodatku regularnie nawiedzanym przez ducha! Ale to akurat nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że do osiemnastego wieku, na stryczku zawisło tu kilkuset opryszków i parę tuzinów czarownic. Część z nich spoczęła zapewne pod murem ponurego cmentarza przy piętnastowiecznym, kamiennym kościele Świętego Michała i Wszystkich Aniołów.
Co dla jednych oznaczało ostatnią drogę, dla innych, dziś, oznacza początek szlaku na Ysgyryd Fawr – jedno z najbardziej malowniczych wzniesień Parku Narodowego Brecon Beacons.
Ysgyryd Fawr, Skirrid, Holy Mountain albo Sacred Hill, jak bywa nazywany, zamyka od wschodu Black Mountains. Od reszty pasma oddziela go rozległa Fenni Valley, przez co niewysokie w gruncie rzeczy wzgórze (486 m n.p.m.), wyrastające stromymi zboczami przeszło trzysta metrów ponad dno doliny, prezentuje się niezwykle okazale.
Walijską nazwę wzgórza przetłumaczyć można jako “Wielkie Pęknięcie”. Owo “pęknięcie” – głęboki uskok pomiędzy dwoma wierzchołkami Ysgyryd Fawr – stało się pożywką dla ludowych podań. Według jednego z nich, powstało od uderzenia potężnego pioruna, który miał cisnąć w gniewie sam Bóg w chwili ukrzyżowania Jezusa. Inna legenda, jako winnego wskazuje Noego. Ponoć to jego Arka zahaczyła dnem o górę gdy błądziła po zalanym wodami Potopu świecie.
Niezwykłe pochodzenie i cudowne właściwości przypisuje się też glebie wokół “Świętej Góry”. Nie jest to zwykła czerwona i tłusta ziemia charakterystyczna dla okolicy – choć tak samo czerwona i tłusta. Ta pochodzi z Ziemi Świętej! No, ostatecznie – bo legendy nie do końca się w tej kwestii zgadzają – z Irlandii, a przywieźć ją miał patron “Zielonej Wyspy” Święty Patryk. Podobno jeszcze zupełnie niedawno podróżni, którzy zawitali w te strony, zabierali ze sobą kilka garści cudownej ziemi, by posypać nią groby bliskich albo, symbolicznie, świeżo obsiane pola.
To nagromadzenie religijnych odwołań może trochę zaskakiwać. Nawet w tych stronach, gdzie na górskich ścieżkach depcze się ślady celtyckich świętych. Wystarczy jednak, z odrobiną wysiłku, wdrapać się na Skirrid, przejść “wrota” – czyli dwa niewielkie głazy – kaplicy Świętego Michała wieńczącej niegdyś wierzchołek góry, by poczuć mistyczną moc tego miejsca.
Na widok wspaniałej panoramy jaka rozciąga się ze szczytu Ysgyryd Fawr można tylko głęboko westchnąć. Na wschód i południe ciągnie się pofałdowana nizina – brama “ogrodów Gwent”, strzeżona przez Trzy Zamki. Północ to malownicza Golden Valley i dolina wijącej się jak wąż granicznej rzeki Monnow. I w końcu, od zachodu, widok dla którego wspina się tu większość: Czarne Góry. Od początku do końca. A przy dobrej widoczności, dodatkowo, z odległymi szczytami Brecon Beacons i Fforest Fawr w tle. Słowa na niewiele się tu przydają.
Na pierwszym planie tej panoramy, na prawie sześćset metrów (minus cztery) wyrasta niemal idealny stożek Sugar Loaf. To kolejny obok Ysgyryd Fawr, Hay Bluff, czy Twmpa wyraźny i charakterystyczny szczyt Black Mountains. Przy okazji, dzięki parkingowi położonemu zaledwie dwieście metrów od wierzchołka, jeden z najczęściej “zdobywanych”.
U stóp walijskiej “Głowy Cukru”, gdzie leniwa rzeczka Gafenni łączy się z największą w tych stronach rzeką Usk, rozłożyło się spokojne targowe miasteczko Abergavenny.
Ciekawa sprawa z tą górą. Legenda alternatywnie głosi pono, że w czasie ukrzyżowania Jezusa Nazarejczyka na Golgocie, nastąpił wstrząs ziemi (a nie trzęsienie ziemi?), tudzież uderzenie potężnego pioruna, powodujący obsunięcie się północnej części wzniesienia – no dobra, góry. Skutkiem czego dzisiejszy fragment od strony północnej jest bardziej urwisty (zwłaszcza od zachodu), niż jego pozostałe strony (do swobodnego wchodzenia z użyciem nóg). Twierdzi się ponadto, zwłaszcza w miejscowej narracji, że czerwonawa ziemia z owej góry, posiada niezwykłe właściwości żyzne, co miejscowi ffermwr’owie zanoszą na dłoniach ku cudowniejszemu rozpłodowi własnych zasiewów polnych oraz uroczystości pogrzebowych (bez konotacji na użyźnianie), posypując zaprzyjaźnione trumny najbliższych.
W dobie reformacji i kontrreformacji, czyli okresu Krwawej Marii i jej adwersarki Elżbiety I odbywały się na szczycie Skirrid celebry katolickie, czyli msze święte, aż ku obsadzeniu tronu przez katolickich Stuartów (ale Karol I był anglikaninem) . Jeśli wierzyć niejakiemu Janowi Arnoldowi z Monmouthshire, a wierzyć opętanemu schizofrenikowi antypapieskiemu w tym wypadku czasami wypada, to na szczycie odnotowywał naocznie tysiące zwolenników celebry rzymskiej. Zastanawiam się, czy połać szczytu utrzymałaby tysiąc wiernych głów, ale doszedłem do wniosku, że skoro wiara wiernych przenosi góry, to czemu nie odwrotnie?
Jeszcze ciekawsza zdaje się miejscowa legenda o człowieku zwanym Jack O’Kent, który ni stąd ni z owąd, wszedł był w sprzeczkę z samym Belzebubem na temat która góra jest wyższa (pokłócił się z diabłem o geografię? cudownie!): Sugar Loaf czy Malvern Hills? Jak widać demon musiał mieć kłopoty ze wzrokiem, albo powziął iście nomen omen szatański plan, gdyż wedle dzisiejszych geologów i internetu (gdzie ucina się dyskusja) Sugar Loaf jest wyższa o 171 metrów. Może z odległości piekła zaciera się różnica, ale nie widzieć różnicy wielkości londyńskiego Ogórka, to już policzek dla piekielnego okulisty… Tak czy owak, sam diabeł postanowił skorygować swoją wadę wzroku i przenieść w swoim fartuszku (demon w fartuszku przestaje być poważny, czyż nie?) szmat ziemi, aby Malvern Hills zabrzmiały wyżej. Niestety, jakieś inne siły maczały w tym palce (podobno Michał Anioł) i pękły strzemiona we fartuszku i cała ziemia wysypała się na… Ysgyryd Fawr, powiększając jego oblicze. Tak to jest, jak się chce zaprzeczyć prawom nauki, nawet siłami metafizyki (nie bądź pan głąb praw fizyki pan nie zmienisz).
LikeLiked by 1 person