Z klejnotami jest ten problem, że najczęściej są małe i trudno je znaleźć. Chowają się gdzieś z dala od ludzkich spojrzeń, starając nie zwracać na siebie uwagi. Cenią spokój. Co dziwne, po odnalezieniu klejnotu, jego właściciel przejmuje wszystkie te cechy i chowa swój skarb przed obcymi, by samemu się nim cieszyć.
Dokładnie tak wygląda sytuacja z “romańskim klejnotem Herefordshire” – kościołem w Kilpeck. Od prawie dziewięciuset lat stoi sobie wśród pól i łąk tego wiejskiego hrabstwa, nie niepokojony przez intruzów.
Kościółek zbudowano około 1140 roku. W czasach gdy gościńcami chadzały złośliwe stwory z innych światów, w leśnej gęstwinie czaiły się najstraszliwsze bestie, a diabeł czyhał niemal wszędzie. A to namawiając szeptem do grzechu, to znów biorąc sobie ciała i dusze śmiertelników w posiadanie. Lud tutejszy, choć od kilku setek lat klękający przed krzyżem, nadal ukradkiem kłaniał się celtyckim bożkom. Tak na wszelki wypadek, żeby ich nie złościć. Bogacze zaś, jak to bogacze, egzystencjalne lęki próbowali rozpędzać złotem.
Jeden z nich – Hugh de Kilpeck – władający, większą podówczas niż dziś, wsią i okolicą, grzesznikiem musiał być sromotnym, bo w nadziei na życie wieczne pośród anielskich zastępów, sam, z własnej kiesy, ufundował przepiękny kościół. Budowę powierzył Oliverowi de Merlimond, który wracając przez północną Francję z pielgrzymki do Santiago de Compostela, poznał i zaadaptował do lokalnych warunków i według własnej fantazji, tamtejszy styl budownictwa sakralnego. Lub, jak twierdzą niektórzy, przywiózł ze sobą tamtejszych kamieniarzy.
Dziś, ów unikatowy dla południowego pogranicza angielsko-walijskiego styl, nazywa się the Herefordshire school of romanesque sculpture. Jedną z jego najbardziej charakterystycznych, a obecnie wzbudzających także największy zachwyt cech, są niezwykłe zdobienia. Framugi drzwi i okien, filary, konsole… ozdabiano przede wszystkim motywami celtyckimi i anglo-saksońskimi. Odwołującymi się nierzadko do pradawnych legend i, nie do końca zapomnianych, pogańskich wierzeń. Zdarzają się też motywy bizantyjskie, skandynawskie i, co zaskakuje współczesnych badaczy, nie odwołujące się do niczego poza talentem i umiejętnościami twórców. W Kilpeck do tych ostatnich zalicza się część konsoli z cyklu “Polowanie”, z niemal disnejowskimi “psem i zającem” na czele.
Patrząc na tę zabawną parę można odnieść wrażenie, że misterne rzeźbienia służą głównie rozrywce. W rzeczywistości był/jest to rodzaj przekazu – pisma obrazkowego – który miał dotrzeć do prostego ludu. Obok “sielskich” scenek z “Polowania”, czy “Festynu”, występują tu przecież bestie pożerające ludzi i inne, czasem do dziś jednoznacznie nierozszyfrowane symbole, utożsamiające grzech lub przed nim przestrzegające.
Dla tropicieli jawnych pogańskich zapożyczeń, nie lada gratką jest Sheelah-na-gig – najbardziej dosadny i obsceniczny (XII wiek! Pamiętajmy!) motyw na kościele. Z nieproporcjonalnie wielkim i wyzywająco rozwartym sromem, Sheelah jest symbolem wieloznacznym. Dla Celtów, z których mitologii się wywodzi, wyrażała płodność, cykliczne odradzanie się życia (nota bene, podobnie jak wąż, który dla Celtów i wczesnych Anglosasów, nie oznaczał biblijnego szatana-kusiciela, ale, przez zmianę skóry, właśnie ciągłe odradzanie się życia), Gaję, Matkę Ziemię, życiodajne siły przyrody, itp. Nie wolne jednak od kaprysów i złośliwości. Wczesnośredniowieczny kościół wyspiarski wprowadził Sheelę do katalogu swoich symboli, przypisując jej jednak wyłącznie złe cechy. Przede wszystkim wyuzdanie, rozpustę, nieczystość i wszelkie grzechy cielesne.
Podobnych “smaczków” i ukrytych znaczeń jest w Kilpeck jeszcze wiele. Tak zwani “walijscy wojownicy”, zdobiący kolumnę podpierającą łuk nad głównymi drzwiami, naprawdę z Walijczykami nie mają nic wspólnego. Pytanie kogo przedstawiają pozostaje bez odpowiedzi. Ich strój – czapki, spodnie, buty – nie pasują do żadnej z ówczesnych kultur. Skąd się wzięli? Czyżby tylko z fantazji twórców? A jest jeszcze Green Man utożsamiany z siłami przyrody, są smoki i bazyliszki, potwory, święci, nimfy, baranki boże… I masa zagadek, dla których warto tu zajrzeć.
Jest jeszcze coś – magiczny, święty spokój. Może to dzięki niemu “romański klejnot Herefordshire” przetrwał niemal nienaruszony przeszło osiemset lat?