Przepis na idealny walijski weekend: bierzesz kilka pagórków, jedno dobrej jakości b&b, kilka sympatycznych wioseczek z charakterem, garść nieznajomych wędrowców i wygodne buty; zalewasz wszystko szklanicą zimnej shandy (piwo z lemoniadą) i przypiekasz na słońcu. Trudno to przebić.
Wzgórza Preseli (walijskie Mynydd Preseli) są niewysokie i łagodne jak krowie spojrzenie; od strony północnej przylegają do zatoki Cardigan a od południa łączą się z parkiem narodowym Pembrokeshire. To jedno z moich ulubionych miejsc w Walii; pierwsze na emigracji, z którym poczułam realną więź. Trudno żeby nie, skoro starłam na nim nogi po kolana. Polski pot, krew i łzy wsiąkły w tę ciepłą ziemię.
Kiedy byłam tu po raz pierwszy kilka lat temu, było mokro i ponuro i aż tak jakoś nienaturalnie cicho; miało się wrażenie, jakby lada moment zza kolejnej spowitej mgłą kupki skał miał wyskoczyć obłąkany morderca z maczetą krzycząc straszliwy brytyjski okrzyk wojenny: ‘would you like a cup of tea, dear?’. Przy ładnej pogodzie to zupełnie inne miejsce.
Na wzgórzach Preseli trudno się zgubić, ale dla chcącego nic trudnego, jak zawsze twierdzę. Największego wzgórza w okolicy, widocznego ze wszystkich stron, szukaliśmy aż dwa razy. Za drugim razem, już po wystrzeleniu korków od szampana, dowiedziałam się od przebiegającej obok żwawym truchtem grupy osiemdziesięciolatków że, a ha ha ha, to nie tu, kochanieńka. To tam, dalej, o taaaaaaaaaaaaaam, przez to mokradełko i do góry. Dalej, myślę, przez mokredełko, w które wpadnę po kosteczkę i o’matko, znowu do góry. Tereniu, daj mi trochę wody i proszek bromowy, bo czuję nadchodzący globus. Jakaś godzinka, dodaje radośnie krucha staruszeczka i popyla dalej z mocą taranu.
Ludzie, których spotyka się na szlakach, lubią pogadać; wszyscy wiedzą, że znajomość, jakkolwiek zwykle miła, jest chwilowa, więc każdy chce powiedzieć jak najwięcej, głównie gdzie to nie chodził i na co to się nie wspiął. Próbowałam powiedzieć coś przechwalczego o Bridgend, po którym ostatecznie chodzę codziennie, ale nikomu nie zaimponowałam, zupełnie nie wiem, dlaczego. Czasami na szlakach zdarzają się nieporozumienia w kwestii gdzie to my się tak naprawdę znajdujemy; do walki na palce wskazujące włączają się kompasy, mapy i telefony do przyjaciela; koniec końców wszyscy rozbiegają się po okolicy w absolutnym braku konsensusu, gardząc ignorancją oponentów.
Dwie położone obok siebie wioseczki są idealnym punktem wyjściowym do włóczęgi po wzgórzach. Pierwsza to Maenclochog, w której jest sklep i stacja benzynowa, a druga to maciupeńka Rosebush, w której głodny wędrowiec dość szybko odkrywa Dwa Lokale. Jeden z nich to duży pizgająco czerwony pub z widokiem na Preseli i makietą stacji kolejowej wydającej odgłosy nadjeżdżającej ciuchci. Pizgający pub z dumą oferuje walijską muzykę folkową oraz, jak głosi wieść gminna, to samo menu od 12 lat, pomimo wielu prób zamachu na tradycję popełnianych przez kolejnych zdesperowanych szefów kuchni. Menu Tafarn Sync szczyci się również bogatą ofertą wegetariańską. Długo nie mogłam się zdecydować czy wybrać lazanię czy lazanię; w końcu zdecydowałam się na lazanię, ale była taka sobie, więc myślę, że następnym razem spróbuję lazanii.
Poza tym, niewiele rzeczy przebija zimną shandy (piwo z lemoniadą) wypitą w pizgającym ogródku Z Widokiem po powrocie z włóczęgi.
Drugi lokal o nazwie The Old Post Office jest nieduży, cudaczny i z atmosferą, a sympatyczna landlady nie tylko życzliwie i od ręki zmontuje głodnemu posiłek poza oficjalnymi godzinami urzędowania, i to z uwzględnieniem najróżniejszych dziwactw dietowych, ale jeszcze dorzuci sto historyjek gratis; to lubimy.
W Rosebush mają też farmę produkującą sery, która zachęca potencjalnego nabywcę tymi słowy:
Okolica obfituje również w faunę i florę; np. latem, żeby nie paść z głodu próbując znaleźć najwyższe wzgórze w okolicy można sobie nazbierać rosnących wszędzie masowo poziomek:
.. albo poznać nowych przyjaciół:
Wzgórza Preseli są również znane ze sporej ilości prehistorycznych artefaktów, np. formacji kamiennych czy neolitycznych grobowców.
Na koniec chciałam jeszcze powiedzieć, że nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, jeśli zachęcony tą relacją wybierzesz się do Preseli i będzie szaro, buro i ogólnie nieciekawie. Deszcz pada w Walii przez 65% dni w roku i trzeba się z tym liczyć. Tym niemniej, jak już nie pada, to jest pięknie.
Info dodatkowe: w okolicy można bez większego problemu znaleźć zakwaterowanie o niemal każdym standardzie, w tym pola namiotowe. Namiary na całkiem dobre b&b, gdyby ktoś życzył się szczególnie dobrze potraktować; rzecz nie jest może tania, ale idealna pod wieloma względami. Przez Mynydd Preseli przebiega kilka ścieżek rowerowych, między innymi 37-mio kilometrowa trasa z początkiem w położonym nieopodal uroczym miasteczku Newport.