Category Archives: walia rowerem

Z daleka od tłumów w Brecon Beacons

Black Mountain

Wszyscy lubią długie weekendy wolne od pracy. Zwłaszcza latem przy dobrej pogodzie.

Problem w tym, że w bank holidays tysiące ludzi rusza w teren, powodując w najbardziej popularnych miejscowościach, plażach, miejscach o nadzwyczajnym pięknie naturalnym itp. istny stan oblężenia. Jeśli komuś nie przeszkadza ustawianie się w kolejce, żeby sobie trzasnąć fotkę z wodospadem – to świetnie. Na szczęście reszcie z nas, która woli obcować z naturą w nieco bardziej osobisty sposób, Walia ma całkiem sporo do zaoferowania. Tylko trzeba wiedzieć gdzie szukać.

My na Smoku jesteśmy ogromnymi fanami wielkich otwartych przestrzeni, falujących wzgórz i dzikich pustkowi. Lubimy wąskie drogi wijące się wśród malowniczych pagórków, mniej uczęszczane ścieżki parków narodowych, plaże bez parkingów, na które nie dociera zgiełk świata. Tym razem zapraszamy spragnionych podobnych wrażeń na przejażdżkę przez północno-zachodnią część parku narodowego Brecon Beacons. Ta okolica nosi nazwę Black Mountain, w odróżnieniu od Black Mountains, również efektownego pasma górskiego w części zachodniej parku.

Jezioro Usk

Góry BM, czy może raczej wzgórza, zbudowane są z dość niespotykanego czerwonawego piaskowca. Na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje, ponieważ cała okolica pokryta jest różnymi gatunkami traw; kolor podłoża widać za to dobrze w  dnach jezior i strumieni. Wzgórza są dość łagodne, o atrakcyjnych falistych kształtach; przecinają je żleby, którymi często spływają kaskady wody. Spotyka się lasy, głównie iglaste. Świat zwierzęcy nie jest zbyt licznie reprezentowany; ale z większych zwierząt można tam np. spotkać dzikie konie. No i oczywiście owce.

Dzikie konie w BM

Owce w BMJezioro Usk z czerwonym dnem

Kształt i wysokość wzgórz oraz ich malowniczość zachęcają do spacerów nawet tych, którzy nie posiadają superkondycji.  Jadąc przez BM niejednokrotnie zobaczycie nieduże parkingi z charakterystycznymi tablicami informatycznymi. Z każdego takiego parkingu wiedzie przynajmniej jeden szlak. Okolica jest również popularna wśród motocyklistów oraz rowerzystów (ukształtowanie terenu zdecydowanie sprzyja pracy nad megakondycją).

ParkingRowerem po BM

W Black Mountain można niejednokrotnie wypatrzeć ciekawostki w rodzaju głazów narzutowych, które kilka tysięcy lat temu spełniały jakąś bez wątpienia ważną rolę w społecznościach żyjących na tych terenach. Jednym z najciekawszych przykładów jest stojący niedaleko jednej z dróg głaz o wdzięcznej nazwie Maen Llia (czyt. majn chlija). Stoi tam od zaledwie… 4000 lat. Mi osobiście przypomina trochę kształtem Polskę, taki żarcik okołobrexitowy..Maen Llia

W okolicy jest również kilka malowniczych zbiorników wodnych, np. Usk, przy których można rozłożyć sobie kocyk i zażyć niespiesznej relaksacji. Jest również pewna ilość wiosek i miasteczek, w których można najczęściej znaleźć coś do jedzenia, ale najlepiej mieć ze sobą jakieś kanapki. Przy wioseczkach często są stare cmentarzyki na które warto zajrzeć po odrobinę lokalnej historii. W zasięgu przysłowiowej ręki jest również słynny zamek Carreg Cennen, znany jako ‘najromantyczniejsze ruiny w Walii’.

Proponowana trasa – bardzo orientacyjna i jak najbardziej do własnej modyfikacji – wiedzie od wodospadów w Ystradfellte, przez Heol Senni, Sennybridge, Trecastle, Usk Reservoir, Twynllanan i Upper Brynamman. Tak wygląda mapka orientacyjna; niestety nie ma na niej zaznaczonych wszystkich dróg ze względu na to, że są to drogi najczęściej wiejskie i przy tej skali obrazu ich po prostu nie widać. Dokładnie sytuację drogową można prześledzić na google maps.. albo pozwolić sobie na spontan i po prostu ruszyć przed siebie.

Mapka

Mapka orientacyjna

Radosnego eksplorowania : )

Black Mountain Black Mountain Drogi Black Mountain

Kamienne strażnice Black Mountain

Zamek Carreg CennenW kategorii romantycznych ruin, od dobrych dwustu lat, zamek Carreg Cennen ma bardzo niewielu konkurentów. Już pod koniec osiemnastego wieku zachwycali się nim pierwsi turyści, a rzesze artystów malowały i szkicowały go z każdej możliwej perspektywy.

Prapoczątki Carreg Cennen sięgają zamierzchłych czasów. Znaleziono tu szczątki ludzi z epoki kamienia, rzymskie monety, a część badaczy jest przekonana, że kamienną twierdzę zbudowano w miejscu wcześniejszego grodziska z epoki żelaza.

Pierwsza wzmianka o zamku jako takim pojawia się w walijskiej Kronice książąt (Brut y Tywysogyon) z 1248 roku. Czytamy tam, że “Rhys Fychan ap [syn] Rhys Mechyll odzyskał zamek Carreg Cennen, który jego matka zdradziecko oddała w ręce Francuzów [Normanów]”. Warto dodać, że matka Rhysa, Maud z potężnego rodu de Braose, posiadającego ogromne posiadłości, między innymi, na Pograniczu i Półwyspie Gower, zrobiła to z… nienawiści do własnego syna. Za zajęcie zamku, król Henryk III ukarał Rhysa grzywną trzystu marek, ale, najwyraźniej bardziej wyrozumiały niż rodzona matka, pozwolił mu go zatrzymać. Być może dlatego, że ówczesny zamek miał niewiele wspólnego z późniejszą potężną twierdzą.

Co prawda nie wiadomo jak dokładnie wyglądał, ani nawet czy był murowany, ale zbudowano go w typowym dla wczesnych walijskich zamków miejscu – na wzniesieniu wyraźnie górującym nad otoczeniem i wykorzystując naturalne przeszkody do wzmocnienia i ulepszenia obrony. Podobnie ulokowano niedalekie zamki Dinefwr i Dryslwyn, a na północy, między innymi, Dinas Bran, Dolwyddelan czy Castell y Bere.

Prawdopodobnie pierwszy zamek zbudowano za czasów Rhysa ap Gruffudd. Ten jeden z najsłynniejszych średniowiecznych walijskich możnowładców, skutecznie powstrzymywał ekspansję Normanów/Anglików wgłąb Walii, umiejętnie lawirując między walką zbrojną, a chwilową lojalnością wobec użytecznych sojuszników. Udało mu się nie tylko zjednoczyć dość pokaźne włości obejmujące dawne królestwo Deheubarth, ale też uzyskać potwierdzenie władzy nad nimi od króla Henryka II.

Śmierć Rhysa w 1197 roku, zapoczątkowała powolny proces rozpadu jego księstwa, przypieczętowany prawie sto lat później ostatecznym podbojem Walii przez Edwarda I Długonogiego.

W tym czasie zamek Carreg Cennen wielokrotnie zmieniał właścicieli, a w okresach nasilonych walk z Walijczykami przechodził bezpośrednio pod kontrolę korony. Aż w końcu, w 1283 roku, król Edward I oddał zamek wraz z przyległymi ziemiami, swojemu zaufanemu baronowi Johnowi Giffard. Ten bogaty szlachcic z Gloucestershire wsławił się podczas walijskiej kampanii króla i prawdopodobnie brał udział w potyczce pod Builth, w której zginął przywódca powstania i ostatni walijski książę Llywelyn ap Gruffydd.

Najwyraźniej Giffadrowie mieli do swoich nowych walijskich włości nadzwyczajną słabość, bo praktycznie wszystko co przetrwało do dziś, to pozostałości zamku wzniesionego przez Johna i jego syna Johna Młodszego. W miejscu bez większego znaczenia militarnego, na półdzikim górskim pustkowiu, zbudowali fortecę nie do zdobycia, wykorzystując nie tylko doskonałe warunki naturalne, ale i najnowsze techniki i założenia obronne.

Jednak jak to często bywało w średniowiecznej Brytanii, w jednym z konfliktów między baronami a tronem Młodszy Giffard opowiedział się po niewłaściwej stronie i w 1322 roku stracił wszystko, łącznie z głową.

Carreg Cennen znów kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk, aż pod koniec czternastego wieku stał się częścią włości królewskich. Nie przysłużyło mu się to zbytnio, bo według zachowanych rachunków, już około roku 1370 był w opłakanym stanie i desperacko potrzebował remontu. Bez Względu na to, co zrobiono, wystarczyło do powstrzymania powstańców Owaina Glyndŵr przed zdobyciem zamku przez ponad rok (!) na przełomie lat 1403-1404.

W ramach zemsty Walijczycy poważnie uszkodzili fortecę, tak, że kilka lat później królewski skarbiec musiał wydać na naprawę, a właściwie odbudowę murów, bram, mostów, komnat i kaplicy niemałą sumę pięciuset funtów. Wyremontowany zamek przez krótką chwilę cieszył się pewnym znaczeniem w regionie – odbywały się tu posiedzenia sądów i na stacjonował garnizon.

Po raz ostatni w historii Carreg Cennen zapisał się w czasie Wojny Dwóch Róż. W 1461 roku schroniła się tu spora grupa zwolenników Lancasterów uciekających po przegranej bitwie pod Mortimer’s Cross. Yorkiści, wiedząc że twierdza jest nie do zdobycia, wysłali siedemdziesięciu dżentelmenów i yeomanów (specyficzna grupa społeczna w średniowiecznej Anglii – ludzie stanu wolnego ale nie-szlachta), żeby negocjować poddanie zamku.

Kiedy ostatni stronnicy Lancasterów opuścili zamek, wkroczyło do niego pięciuset robotników “z łomami i kilofami, niszcząc i obalając mury, żeby zapobiec podobnym niedogodnościom w przyszłości”. “Niedogodność” stanowili nie tylko obrońcy, ale też rozbójnicy, którzy często wykorzystywali zamek jako schronienie i punkt wypadowy do grabienia okolicy. Po czterech miesiącach rozbiórki, z potężnej fortecy pozostały tylko smętne ruiny.

Tak jak wcześniej twierdza Carreg Cennen opierała się oblegającym ją wojskom, tak jej ruiny, zapomniane na prawie trzy stulecia, opierały się siłom natury. Na nowo odkryli je osiemnasto- i dziewiętnastowieczni pisarze-podróżnicy zachwycający się walijskimi krajobrazami i niezliczeni artyści, szukający natchnienia wśród zielonych wzgórz. Znalazł je tu nawet najsłynniejszy z brytyjskich malarzy-romantyków – William Turner. Jego (trochę niewyraźna, jak wszystkie prace Turnera;-) akwarela z zamkiem na tle burzowego nieba, świetnie oddaje dramaturgię scenerii.

Być może na fali tych romantycznych uniesień, hrabiowie Cawdor – właściciele zamku od początku dziewiętnastego wieku – zlecili poważne prace remontowe, mające zapobiec dalszemu niszczeniu ruin. Zdaniem niektórych posunęli się trochę zbyt daleko, na dobrą sprawę “budując ruiny”. Zdaniem innych, mogli posunąć się krok dalej i przynajmniej częściowo odbudować zamek. Chociaż, szczerze mówiąc, trudno sobie wyobrazić koszt takiego przedsięwzięcia.

Ruiny, które przetrwały do dziś, tak czy inaczej imponują i przy odrobinie tylko fantazji, pozwalają wyobrazić sobie, jak twierdza wyglądała w okresie świetności. Zdecydowanie największe wrażenie robi potężna brama główna i poprzedzające ją mniejsze bramy ze zwodzonymi mostami. Tego systemu obronnego nie można było sforsować! Najbardziej zaś intrygującą częścią zamku, jest jaskinia, do której prowadzi wykuty w skale korytarz. Historycy do dziś sprzeczają się o jej przeznaczenie (zbiornik wody? loch? gołębnik?), a turyści z latarkami i sercem na ramieniu, szukają w niej duchów przeszłości.

Wizytę w zamku warto połączyć ze spacerem specjalnie przygotowanym i oznaczonym szlakiem oferującym doskonałe widoki zarówno na ruiny, jak i malowniczą okolicę. Dla szerszej perspektywy można też zapuścić się w sieć wąskich, polnych dróg. Te na wschód i północ od zamku prowadzą przez fantastycznie surowe krajobrazy zachodniego krańca Black Mountain. Czasami, w dobrym punkcie i przy dobrej widoczności, oprócz Carreg Cennen można z nich wypatrzeć zamek Dinefwr, a nawet wieżę Paxtona!

Przy jednej z polnych dróg stoi Sythfaen – prehistoryczny standing stone. Inna prowadzi do potężnego, choć dość mało znanego grodziska z epoki żelaza – Garn Goch.

Grodzisko zajmuje cały wierzchołek porośniętego paprociami wzgórza, wyrastającego nad doliną rzeki Tywi. Nie można dokładnie określić kiedy zostało wzniesione, ale przyjmuje się, że okres najaktywniejszego budowania fortów w Walii przypada na siódme-ósme stulecie przed naszą erą.

“Dziedziniec” Garn Goch ma 640 metrów (!!!) długości a otacza go przeszło półtora kilometra wału usypanego z kamienia, przerwanego jedynie przez dwie “bramy” obłożone płaskimi kamiennymi płytami. Prawdopodobnie w okresie funkcjonowania fortu chroniły je drewniane strażnice. Wysokość wałów sięga miejscami dziewięciu metrów!

Co ciekawe, Garn Goch, podobnie jak inne grodziska z epoki żelaza, nie był stale zamieszkałą osadą. Służył raczej jako schronienie dla okolicznej wspólnoty w przypadku ataku sąsiadów, magazyn żywności czy miejsce spędzania zwierząt hodowlanych. Przede wszystkim jednak, swoją potęgą miał imponować i ostrzegać potencjalnych napastników – ktoś kto był w stanie zbudować tak ogromne grodzisko, łatwo się nie podda. Paradoksalnie, zdaniem badaczy, sam fort przez swoje rozmiary, nie mógł być skutecznie broniony. Brak archeologicznych dowodów na jakąkolwiek bitwę stoczoną w, lub okolicach Garn Goch świadczy o tym, że skutecznie spełniał swoją odstraszającą rolę.

Za to dziś, prawie trzydzieści wieków później, wręcz przeciwnie – zaprasza zabłąkanych na to odludzie wędrowców, oferując doskonałe widoki na zieloną dolinę Tywi.

____________
Informacje praktyczne:

Postcode dla zamku Carreg Cennen: SA19 6UA
Postcode dla grodziska Garn Goch: (prowadzi do farmy kilkaset metrów od grodziska; po drodze trzeba szukać drogowskazów na parking, z którego zaczyna się krótki szlak do Garn Goch)

Pistyll Rhaeadr i Lake Vyrnwy

Lake Vyrnwy/Llyn EfyrnwyWzgórza północnego Montgomeryshire, pocięte labiryntem wąskich dróg łączących miniaturowe osady, skutecznie skrywają dwa niezwykłe skarby: najwyższy wodospad i największe jezioro Walii.

“Nigdy nie widziałem wody opadającej z takim wdziękiem” – pisał o wodospadzie Pistyll Rhaeadr George Borrow, autor słynnego dziewiętnastowiecznego klasyku krajoznawczego Wild Wales (Dzika Walia). “Do czego mógłbym go porównać? Naprawdę nie wiem. Chyba że do kawałka cienkiego jedwabiu poruszonego odgłosem grzmotu, albo do długiego szarego ogona galopującego rumaka”.

Te poetyckie wzruszenia nie powinny dziwić, bo najwyższy wodospad Walii rzeczywiście zachwyca.

Stojąc nad brzegiem niewielkiej rzeczki Afon Disgynta, wijącej się przez wrzosowiska wzgórz Berwyn, trudno wyobrazić sobie spektakl, jaki funduje widzom opadając nagle siedemdziesiąt trzy metry, w dół mrocznego wąwozu. Mniej więcej w połowie wysokości wodospadu, ściany wąwozu spina naturalny skalny most, znany jako Fairy BridgeMost Wróżki, dodający całej scenerii magicznej dramaturgi. Dalej, już jako Afon (rzeka) Rhaeadr, jakby nic się nie stało, płynie spokojnie dnem wąskiej doliny do Llanrhaeadr-ym-Mochant.

Ta nieduża wieś, wyglądająca raczej na miniaturowe miasteczko, z trójkątnym rynkiem, i kilkoma uliczkami ciasno zabudowanymi niskimi domami, zajmuje szczególne miejsce w sercach Walijczyków. Przez lata żył i pracował tu wielebny William Morgan. Misją i dziełem jego życia, zaprezentowanym światu w 1588 roku, było tłumaczenie Biblii z greki i hebrajskiego na język walijski.

Gigantyczne przedsięwzięcie zajęło Morganowi kilka dekad. Zdaniem językoznawców, ten – nie bójmy się wielkich słów – tytaniczny akt uratował język walijski przed powolnym wymieraniem. Przez całe wieki Biblia Morgana stanowiła wzór literackiego walijskiego. W wielu domach często była jedyną książką w jakimkolwiek języku. Przetrwała formalne i nieformalne próby siłowego anglizowania Walijczyków i dziś jest pomnikiem uporu, ogromnej pracy i miłości do mowy przodków.

Najbliższy post code dla wodospadu to: SY10 0BZ

-//-//-

Tak jak George Borrow zachwycał się urokami Pistyll Rhaeadr, tak kilku angielskim podróżnikom brakło słów, by opisać… jałowość i zupełną nijakość Doliny Efyrnwy, ukrytej wśród wzgórz u podnóża pasma Aran, kilka mil na południe od Llanrhaeadr-ym-Mochant.

Być może to za sprawą tak wątpliwej rekomendacji, w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, w dolinie pojawili się geodeci i inżynierowie wysłani przez zarząd miasta Liverpool, szukający najlepszego miejsca pod budowę rezerwuaru, który zapewniłby stałe dostawy wody dla rozrastającej się metropolii.

Wtedy w dolinie stała jeszcze wieś Llanwddyn, złożona z dziesięciu farm, trzydziestu siedmiu domostw, trzech karczm, dwóch kaplic i niewielkiego kościoła. Kawałek dalej, w górę dolny, stał dwór rodziny Buckley. Na zboczach i szczytach wzgórz pasły się owce i krowy.

Cały ten świat, na początku lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, zrównano z ziemią, a w dole doliny zbudowano największą wówczas na świecie zaporę: długą na 358 metrów i wysoką na 44. Była to pierwsza z wielkich wiktoriańskich hydro-inwestycji w środkowej Walii. (Dwadzieścia lat później, żeby zaspokoić pragnienie Birmingham, zalano Dolinę Elan: Walijska Kraina Jezior) Rezerwuar, który powstał w wyniku jej budowy – Lake Vyrnwy/Llyn Efyrnwy – do dziś jest największym jeziorem w Walii – długim na osiem i szerokim na półtora kilometra. Jego napełnianie zajęło cały rok!

Część mieszkańców zatopionej wioski znalazło domy w nowej “modelowej wsi” zbudowanej w cieniu potężnej tamy, ale większość opuściła te strony na zawsze.

Co może wydawać się dość przewrotne w obliczu dramatu miejscowych, jednym z założeń budowy sztucznego jeziora było… uatrakcyjnienie krajobrazu. Trudno jednoznacznie stwierdzić na ile budowniczy wywiązali się z tego zadania, ale określenia takie jak alpejski, skandynawski, transylwański, baśniowy czy disnejowski, często występujące w opisach doliny, brzmią zachęcająco.

Dawne pastwiska na wzgórzach dziś porastają gęste lasy. Wokół jeziora wyznaczono kilometry szlaków i ścieżek łączących kryjówki dla obserwatorów ptaków, wąwozy potoków zasilających rezerwuar i kilka wodospadów, w tym dość imponujący Pistyll Rhyd-y-meincau znany też jako Rhiwargor Waterfalls. Kamienna zapora, po prawie stu pięćdziesięciu latach stała się częścią krajobrazu. Całości pocztówkowego obrazka dopełnia malownicza kamienna wieża z zielonym miedzianym dachem, w stylu wiktoriańskiego gotyku – znak rozpoznawczy Lake Vyrnwy. W tle majaczą szczyty pasma Aran, przez które wiodą dwie karkołomne, ale i niezwykle malownicze drogi opadające wprost na brzegi kolejnego jeziora – Bala Lake/Llyn Tegid. Od jednej z nich odbija droga do Dinas Mawddwy, znana jako Bwlch-y-Groes, uważana za najwyżej położoną drogę w Walii.

Najlepszym miejscem do podziwiania tej panoramy (i nie jest to reklama!!!), jest taras restauracji Lake Vyrnwy Hotel. Przy okazji można – i warto – tu zjeść naprawdę doskonałe dania walijskiej kuchni.

Kod pocztowy dla RSPB Lake Vyrnwy to:

Wąskimi drogami przez Walijską Pustynię – Abergwesyn Pass

Kaplica Soar y MynyddDawny szlak poganiaczy bydła przez Cambrian MountainsAbergwesyn Pass z Beulah do Tregaron, to jedna z najbardziej malowniczych dróg na Wyspach. To zaledwie trzydzieści kilometrów, ale na ich pokonanie trzeba poświęcić przynajmniej godzinę. Biorąc jednak pod uwagą niezwykłe krajobrazy i kilka mniejszych lub większych atrakcji w okolicy, dla których warto zboczyć z wąskich dróg, w te jeszcze węższe, najlepiej zarezerwować sobie na niego cały dzień.

Żeby stopniowo przygotować się do tych wąskich i najwęższych dróg, zaczynamy na B4358 z Newbridge on Wye do Beulach. Droga wiedzie u podnóża Gór Kambryjskich, przez jeszcze sielski i jeszcze wiejski krajobraz z luźno porozrzucanymi farmami, starymi kościołami i kaplicami na rozstajach. Znaleźć można tu też kilka prehistorycznych kamieni-megalitów, które stanowią doskonały pretekst, żeby na chwilę stanąć, albo lekko zboczyć z głównej trasy.

Pierwszy z nich stoi na prawym brzegu rzeki Wye, tuż za – nie takim znowu nowym – mostem w Newbridge. Znany pod mało inspirującą nazwą Newbridge on Wye standing stone, czuwa nad rozgrywanymi na podmokłym boisku meczami piłki nożnej, a przy okazji oferuje pierwsze widoki na coraz bliższe Cambrian Mountains.

Za Newbridge on Wye droga wyraźnie się zwęża, co w sumie ma swoje plusy, bo pozwala kontemplować okolicę. Oczywiście pasażerom i oczywiście o ile pozwalają na to przeklęte żywopłoty! Za jednym z nich, nie dalej niż trzy kilometry od Newbridge, w płytkim wąwozie potoku Hirnant, w cieniu wielkiego dębu, stoi kolejny prehistoryczny kamień – Ty Mawr standing stone.

Dalej droga mija nieszczególnej urody kościół i stojącą kilkadziesiąt metrów dalej kaplicę w Neuadd.

Przy skrzyżowaniu w Llanafan-fawr, które jak wskazuje nazwa było kiedyś większą osadą (“fawr” znaczy “duży” lub “wielki”), gości zaprasza dość popularny pub The Red Lion. Z domniemanej dawnej świetności pozostał tu też wielki kościół pod wezwaniem świętego Afana – tajemniczego walijskiego świętego, którego doczesne szczątki od półtora tysiąca lat spoczywają na przykościelnym cmentarzu.

Boczna droga odbijająca przy kościele prowadzi do kolejnego megalitu – stojącego przy zbiegu potoku Nant yr Esgob i rzeczki Chwerfri imponującego Dol y Felin znanego również jako… St Afan’s Stone. Lokalna legenda mówi, że to właśnie przy tym kamieniu zamordowano Afana. Potężny, przeszło dwumetrowy głaz stoi dwa płoty od drogi, więc żeby go dotknąć, trzeba albo zapytać miejscowego farmera, albo zabawić się w partyzanta. Druga opcja daje zdecydowanie więcej frajdy…

Z powrotem na B4358, po dosłownie kilometrze, znów warto odbić w boczną lane. Droga początkowo pnie się ostro w górę, aż osiąga niewielki podmokły płaskowyż u stóp sięgającego 433m n.p.m. wzgórza Y Garth. Na łące, gdzie trawa miesza się z sitowiem i tatarakiem, stoi kolejny w tej okolicy menhir – Capel Rhos. Prawie dwumetrowy megalit prawdopodobnie stanowił kiedyś część większej konstrukcji (tzw. stone row, czyli po prostu kilku kamieni ustawionych w rzędzie), o tajemniczym przeznaczeniu.

Tę okolicę powinni docenić już nie tylko poszukiwacze śladów bardzo odległej przeszłości, bo widoki na Y Garth i dalej, na południowe stoki Cambrian Mountains robią się całkiem poważne.

Przez labirynt wąskich dróżek wracamy do głównej drogi prowadzącej do Beulah. Senna dziś miejscowość, była kiedyś ważnym punktem na mapie poganiaczy bydła (drovers), którzy odpoczywali tu po  przeprawie przez góry, przed dalszą wędrówką na wschód.

Niecierpliwi mogą już tu odbić w boczną drogę prowadzącą przez zalesioną dolinę rzeczki Cynffiad do Abergwesyn. Przez dobre dziesięć kilometrów mija się dosłownie pół tuzina domów i stojąca samotnie kaplicę baptystów Pant y Cellyn (Pantycellyn). Obecny, skromny budynek powstał w 1832 roku w miejscu starszego, datowanego na 1774 rok domu modlitwy i spotkań. W czasach kiedy prawdopodobnie okolicę zamieszkiwało nieco więcej ludzi. Świadczy o tym chociażby pokaźna kolekcja nagrobków na sąsiadującym z kaplicą cmentarzu.

Ci, którzy chcą choćby na krótką chwilę odpocząć od wąskich i krętych lanes, mogą z Beulah podjechać kilka kilometrów główną drogą A483 do Llanwrtyd Wells i dopiero tam odbić w górską dróżkę oznaczoną drogowskazami na Llanwrtyd i Abergwesyn.

W Llanwrtyd (bez “wells”) dziś stoi tylko stary kościół, ale kiedyś to on stanowił centrum luźnej osady. W 1732 roku, miejscowy pastor Theophilus Evans, przez przypadek odkrył zdrowotne właściwości tutejszych wód mineralnych. Legenda głosi, że obserwował żabę taplającą się w śmierdzącej sadzawce. Przekonany, że płaz zaraz wyzionie ducha zatruty piekielnymi ściekami, zdziwił się bardzo widząc jak ten nabiera sił. Wieść się rozeszła i w okolicę zaczęli zjeżdżać kuracjusze, a sto lat później, kilka miasteczek w tych stronach miało swoje pięć minut jako popularne wiktoriańskie uzdrowiska.

Obie drogi – ta z Llanwrtyd i z Beulah – łączą się w niewielkiej osadzie Abergwesyn. Kiedyś był to pierwszy przystanek poganiaczy bydła po pokonaniu Abergwesyn Pass. Dziś to dosłownie dosłownie kilka domów i ruiny kościoła, przy którym stoi potężny celtycki krzyż stylizowany na wczesnośredniowieczne monumenty spotykane w Irlandii. Ale przede wszystkim to początek jednej z najbardziej widowiskowych tras w Walii.

Kilka pierwszych kilometrów biegnie po zboczach malowniczego wąwozu rzeki Irfon. Ten fragment nosi nazwę Wilczy Skok (Wolf’s Leap) i przy odrobinie fantazji można by nazwać go prostym. W miejscu gdzie wąwóz zakręca i zaczyna się zwężać, droga trzykrotnie na kilkudziesięciu metrach przecina rzekę mostkami, które przy wysokim stanie wody zamieniają się w brody. Za ostatnim z nich zaczynają się Diabelskie Schody (Devil’s Staircase). To seria upiornych zakrętów-agrafek, którymi droga wspina się 150 metrów w górę, na 457m n.p.m., w leśne ostępy Tywi Forest, po czym znów stromo opada do krzyżówki na dnie kolejnej doliny.

Lewa, raczej mało widowiskowa odnoga, wiedzie przez gęsty las do północnego krańca jeziora Llyn Brianne. Prawa prowadzi dokładnie w to samo miejsce, tyle że na około i przez zdecydowanie bardziej spektakularne krajobrazy. Mniej więcej kilometr od leśnej krzyżówki odbija od niej ekstremalna, górska droga do Strata Florida, przejezdna tylko dla prawdziwych pojazdów terenowych…

Tymczasem asfaltowa droga, kolejną serią zakrętów, znów wspina się na prawie 400 metrów i wije się pomiędzy częściowo zalesionymi, a częściowo zupełnie gołymi wzgórzami, po czym stromo opada do kolejnego skrzyżowania przy moście nad Camddwr – “potokiem śpiewającej wody”.

Obok mostu, trochę jak zjawa nie z tego świata, stoi tradycyjna czerwona budka telefoniczna. Samotnie, w absolutnym środku walijskiego pustkowia [pisaliśmy o niej tu: Ratujmy budkę telefoniczną z Nantymaen].

Droga odbijająca na południe, oznaczona drogowskazem [Soar-y-Mynydd], biegnie przez dobrych dziesięć kilometrów doliną “śpiewającej wody”, nie mijając nawet jednego domostwa! Na całych Wyspach podobne pustkowie znaleźć można chyba tylko w szkockich Highlandach.

W końcu, przy niebudzącym zaufania moście nad Camddwr, który w tym miejscu jest już konkretną rzeką, stoi Soar-y-Mynydd – najbardziej odludna kaplica w Walii.

Wybudował ją w 1820 roku Ebenezer Richard, kalwiński pastor z Tregaron, którego życiową misją było wznoszenie kaplic dla wiernych mieszkających na farmach środkowo-walijskiego pustkowia, daleko od jakichkolwiek większych osad. Oprócz oczywistej, religijnej funkcji, Soar-y-Mynydd pełniła też rolę miejsca spotkań i szkoły dla farmerskich dzieci. Zważywszy na odległości, codzienna droga do szkoły musiała być dla nich niezłym wyzwaniem.

Choć największą atrakcją kaplicy jest jej położenie na wyjątkowo pięknym odludziu, prosta, sterylna budowla też może urzekać. Wapnowane, śnieżnobiałe ściany, półokrągło zakończone okna, dach kryty łupkiem… W bryle budynku nie ma absolutnie nic zbędnego, żadnego ozdobnika. Podobnie skromne jest wnętrze kaplicy: skrzynkowe ławki, lekko podwyższony pulpit dla pastora i proste freski z walijskimi napisami jako jedyna ozdoba. Wprawne oko dostrzeże też kunszt stolarzy, ale próżno szukać tu kościelnego przepychu. Kalwiniści walijscy również w ten sposób manifestowali swoją wiarę i odrębność od innych wyznań, szczególnie anglikanów i katolików.

Bez względu na wyznanie, kaplica Soar-y-Mynydd to dobre miejsce na chwilę zadumy i krótką przerwę przed kolejnym etapem trasy – wyjątkowo krętą drogą wzdłuż wschodnich brzegów jeziora Llyn Brianne…

Llyn Brianne, oddany do użytku w maju 1973 roku, był jednym z ostatnich wielkich rezerwuarów wybudowanych w środkowej Walii. Podobnie jak w przypadku innych tego typu inwestycji, jego budowie również towarzyszyły protesty. Zważywszy jednak, że na całym ogromnym obszarze, który planowano zalać, znajdowała się tylko jedna farma, protesty szybko przygasły.

Trzeba też oddać sprawiedliwość pomysłodawcom i konstruktorom, że postarali się by projekt był możliwie najmniej szkodliwy dla środowiska, a nowy krajobraz służył społeczeństwu. Zaporę zbudowano w ciekawej technice – z gliny i kamienia pozyskanych lokalnie (i jest to prawdopodobnie największa tego typu zapora w Europie) i możliwie bez użycia betonu. Wyjątkiem jest odpływ wody, który przyciąga czasem amatorów ekstremalnego kajakarstwa.

Na potrzeby inwestycji, wybudowano też kilometry wąskich, ale asfaltowych dróg, które do dziś służą odwiedzającym te strony, co wcześniej było praktycznie niemożliwe dla zwykłych aut. Dodatkowo, na trasie wzdłuż brzegów jeziora przygotowano kilka parkingów i miejsc piknikowych.

Dziś cały obszar Llyn Brianne i częściowo przylegających do niego lasów – całość tworzy ogromny kompleks leśny Tywi Forest – objęty jest ochroną. W jeziorze nie wolno łowić ryb, kąpać się ani po nim żeglować, a w lasach, wśród innych projektów, próbuje się chronić populację czerwonej wiewiórki, niemal wymarłej w innych rejonach Wielkiej Brytanii.

Na ironię zakrawa fakt, że dwa ogromne zakłady przemysłowe, z myślą o których przede wszystkim budowano rezerwuar – walcownia blachy w Felindre i huta w Llansamlet – dziś już nie istnieją…

Warto też wspomnieć, że walijska nazwa Llyn Brianne… nie jest tak naprawdę walijska. To przypadkowe, bądź celowe przekręcenie nazwy jednego ze strumieni zasilających jezioro – Nant y Bryniau.

Nieco ponad kilometr od zapory, przy samotnej kaplicy w Ystradffin, znajduje się parking zarządzany przez RSPB (Royal Society for the Protection of Birds – Królewskie Towarzystwo Ochrony Ptaków). Sądząc po cmentarzu, kiedyś musiała to być pokaźna osada, po której dziś zostało ledwie kilka domów.

“Ptasi” parking wyznacza początek szlaku po niewielkim rezerwacie przyrody – Gwenffrwd-Dinas Nature Reserve. Część ścieżek biegnie po drewnianych pomostach, zbudowanych w gęstym, podmokłym lesie. Szlak prowadzi do jaskini Twm Siôn Cati – legendarnego walijskiego rozbójnika-Robin Hooda.

W przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu z lasów Sherwood, Twm żył naprawdę. Urodził się około 1530 roku w Tregaron, po zachodniej stronie Cambrian Mountains. W ciągu swojego prawie osiemdziesięcioletniego życia zasłynął zarówno jako bard, właściciel ziemski, a nawet uczony z jednej strony, z drugiej – jako złodziej i rozbójnik grasujący po gościńcach. Problem w tym, że Twm znany jest przede wszystkim z przygodowej powieści Thomasa Llewelyna Pritcharda z 1828 roku. Autor nie silił się szczególnie na rzetelność i prawdopodobnie przypisał swojemu bohaterowi wyczyny całej menażerii brytyjskich i europejskich “Janosików”. Ale nie od dziś wiadomo, że legendy lubią żyć swoim własnym życiem i nie muszą pokrywać się z rzeczywistością…

Za Ystradffin surowe krajobrazy powoli łagodnieją, a droga staje się coraz szersza i jakby mniej kręta, aż w końcu dociera do Rhandirmwyn – zaskakująco dużej osady po kilkudziesięciu kilometrach bezludzia. Dawno, dawno temu, miejsce tętniło życiem jako poważny ośrodek wydobycia ołowiu. Ślady tej działalności można znaleźć w okolicznych lasach. Dziś życiem tętni głównie lokalny pub.

Z Rhandirmwyn można dość szybko dojechać do głównej drogi A483 i Llandovery – największego miasteczka w okolicy. Można też, mniej więcej dwa kilometry za osadą, odbić w lewo, w kolejną wąską dróżkę prowadząca do Cynghordy.

Tu, głęboką i zieloną dolinę rzeczki (Afon) Brân, przecina potężny i malowniczy Cynghordy Viaduct. Zbudowano go w latach 1867-68 dla Central Wales Lane, łączącej Shrewsbury w Anglii ze Swansea w Południowej Walii. Trzystumetrowa (choć różne źródła podają różną długość – od 259 do 305 metrów) i lekko wygięta kolejowa konstrukcja wspiera się na osiemnastu łukach, z których najwyższe sięgają 33 metrów, czyli wysokości kilkunastu pięter. Projektantem wiaduktu był Henry Robertson – słynny w swoim czasie inżynier. W Walii można podziwiać jeszcze co najmniej dwa wiadukty jego pomysłu – w Chirk i Cefn Mawr w Dolinie Llangollen.

W cieniu wiaduktu w Cynghordy, stoi niewielka kaplica metodystów – Gosen Chapel. Zbudowano ją w 1844 roku, na sielskim pustkowiu. Wierni musieli się trochę zdziwić, kiedy dwadzieścia lat później, dosłownie w ogródku ich kaplicy, pojawiła się gigantyczna kamienna konstrukcja…

Kilkaset metrów dalej docieramy do A483, gdzieś pomiędzy Llandovery a Llanwrtyd Wells. Tu kończy się trasa przez pustkowia południowych krańców Cambrian Mountains – zdecydowanie, jedna z najbardziej malowniczych tras w Walii, a i w Wielkiej Brytanii nie mająca wielu konkurentek.

Walia na 1 dzień – Barmouth (Abermaw)

Propozycja na 1 dzień, ale zdecydowanie warto zaszaleć i zostać w tej okolicy dwa albo i trzy dni zahaczając o inne liczne atrakcje. 

Barmouth to nieduże, dość wietrzne miasteczko położone na zachodnim wybrzeżu Walii w obrębie parku narodowego Snowdonia. Znajdziesz w nim mnóstwo automatów do gry i bud z lodami/frytkami, czyli jest to zasadniczo miejscowość kurortowa nastawiona na turystę-wczasowicza z dziećmi.. ale ma też coś, co przyciąga także inny rodzaj odwiedzających: niezwykle atrakcyjną lokalizację.

Barmouth leży bowiem w estuarium rzeki Mawddach, które w czasie odpływu wygląda jak ogromna otoczona górami pustynia na której porozsiadały się przypominające barwne motyle kutry rybackie. Estuarium przecina zabytkowy drewniano-żeliwny most z 1867r, Barmouth Bridge (walijska nazwa Pont Abermaw), osiągnięcie wiktoriańskiej myśli technicznej i najstarszy drewniany most w ciągłym użyciu w Wielkiej Brytanii. Służy nie tylko – chociaż coraz rzadziej – regularnym połączeniom kolejowym, ale także jednej z głównych atrakcji turystycznych w tej okolicy: kolejce z lokomotywą parową. Warto się skusić na przejażdżkę, bo widoki są nie do pogardzenia; podobnie jak sam widok lokomotywy pędzącej przez most i wydmuchującej obłoki białej pary.

Most można również przekroczyć pieszo lub na rowerze. Jest on jedną z głównych atrakcji ścieżki rowerowej i spacerowej o nazwie  Mawddach Trail biegnącej do Barmouth wzdłuż byłej linii kolejowej  z oddalonego o osiem mil Dolgellau. Redakcja jeszcze nie przetestowała osobiście, ale widziała niezwykle zachęcający program podróżniczy prowadzony przez znaną dziennikarkę Julię Bradbury; dzięki niej szlak natychmiast wskoczył na szczyt walijskiej listy pobożnych życzeń na najbliższy rok. Szczegóły dotyczące szlaku można znaleźć tutaj. A tutaj zdjęcia ze szlaku z krótkimi opisami. Wyczytana dobra rada: jeśli zdecydujesz się na szlak, zacznij z Dolgellau i podążaj w stronę Barmouth; wyłaniające się widoki na rozszerzające się ujście rzeki i okoliczne wzgórza Snowdonii podobno zapierają dech w piersiach.

Barmouth posiada jeszcze kilka innych szlaków które łatwo znaleźć; większość biegnie wzgórzami, lasami i podobno zapewnia spektakularne widoki. Jednym z najpopularniejszych jest tzw. Panorama Walk. Słówko ostrzeżenia: jak ostatnim razem sprawdzałam, to doszłam prawie do brzegów Irlandii, a panoramy nie znalazłam. Nie wiem, może ukradli, zarosła, albo poszłam w złym kierunku, czego nigdy nie mogę wykluczyć.. w każdym razie jeśli ktoś znajdzie, to upraszam dać znać.


[edit od Marcina: czego nie znalazła Anna – co znów wcale nie jest takie dziwne, bo kiedyś nie znalazła wiaduktu o osiemnastu przęsłach – ja znalazłem; niestety, przy wyjątkowo nikczemnej pogodzie; widoki z Panoramy przy nikłej widoczności nadal potrafią zachwycić…]

Samo miasteczko Barmouth ma ciekawą architekturę; rzędy domów dosłownie wrastają w skały – podobno jest to efekt kaprysu architektonicznego pewnej bogatej damy, jak mi wyszeptał konspiracyjnie Pan Sprzedawca Lodów zorientowany lokalnie. Uwaga praktyczna: jeśli wybierzesz się na spacer po olbrzymiej plaży, uważaj na sprzęt fotograficzny – często mocno tam zawiewa piaskiem. I jeszcze ciekawostka: w październiku plaża w Barmouth gości entuzjastów sportu motorowego, przekształcając się na kilka dni w tymczasowy tor wyścigowy.

Jeśli zdecydujesz się tylko rozejrzeć dookoła i popędzić dalej, to z Barmouth już tylko rzut beretem do najsłynniejszego chyba walijskiego zamku, Harlech. Tutaj opisaliśmy rzecz w szczególe.

Inne atrakcje w okolicy to między innymi:

  • Portmeirionodjechana kolorowa wioska w stylu włoskim;
  • Polska wioska Penrhos niedaleko Pwllheli, obecnie polski dom spokojnej starości;
  • Malowniczy i w dużej części dziki Półwysep Llyn
  • Naturalnie, Góry Snowdonii
  • Zatoka Cardigan z bogactwem klifowych spacerów, dzikich plaż i delfinów
  • Torowa kolejka z lokomotywą parową biegnąca przez Snowdonię z Blaenau Ffestiniog

Walijska Kraina Jezior

Zapory i jeziora dolin Elan i Claerwen to jeden z najpiękniejszych zakątków na Wyspach Brytyjskich. Powstały z konieczności, ogromnym wysiłkiem i kosztem. Stały się symbolem technicznej potęgi wiktoriańskiej Anglii, a jednocześnie jej lekceważenia dla małej i zacofanej Walii. Dziś, po przeszło stu latach od ich wybudowania, gniew budzą w nielicznych, ale zachwyt u niemal każdego, kto tu trafi.

Spragniona metropolia

Dziewiętnasty wiek w Wielkiej Brytanii, to okres niepohamowanego rozwoju przemysłowego. Jednym z jego centrów stało się Birmingham. Miasto, które w 1785 roku liczyło nieco ponad pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, sto lat później dobijało już do pół miliona! Nagły i niemal niekontrolowany rozrost pociągał za sobą masę problemów. Jednym z najpoważniejszych wyzwań przed jakimi stanęły władze miejskie, stało się zaopatrzenie metropolii w czystą wodę. Jej brak doprowadził do wybuchu kilku poważnych epidemii tyfusu i cholery.

Presja kierowanej przez Josepha Chamberlaina rady miejskiej na rząd londyński, zaowocowała wydaniem w 1892 roku Birmingham Corporation Water Act. Na mocy nowego prawa Korporacja Birmingham – jak wówczas nazywał się zarząd miasta – dostała nadzwyczajne prawo przymusowego wykupu dorzeczy dwóch niewielkich walijskich rzek Elan i Claerwen. W sumie ponad 180 kilometrów kwadratowych gruntów!

O wyborze zadecydowały trzy główne czynniki. Po pierwsze wysoka nawet jak na Walię, sięgająca prawie dwóch metrów roczna suma opadów. Po drugie topografia i geologia – wąskie i głębokie doliny o skalistym podłożu doskonale nadawały się do budowy zapór i magazynowania wody. I po trzecie wysokość nad poziomem morza – generalnie większa niż Birmingham – umożliwiająca grawitacyjny spływ wody bez konieczności jej przepompowywania.

Prace nad tym, jednym z największych w wiktoriańskiej Brytanii, projektem rozpoczęły się w 1893 roku i trwały, z dłuższymi przerwami aż do 1952 roku. W efekcie powstał spektakularny krajobraz, w którym dzieło rąk ludzkich doskonale wtopiło się w surową scenerię Środkowej Walii.

Megaprojekt – wersja wiktoriańska

Potężne przedsięwzięcie jakim była budowa systemu zapór na rzecze Elan wymagało ogromnego zaplecza. Dlatego w jego pierwszym etapie wzniesiono osiedle dla tysięcy robotników, którzy wkrótce mieli uwijać się na tym wielkim placu budowy i linię kolejową dostarczającą im materiały.

Elan Village, jak ochrzczono osadę, zaprojektował architekt Herbert Tudor Buckland w stylu Arts and Crafts, zakładającym tworzenie sztuki użytecznej i funkcjonalnej, ale nie pozbawionej wartości estetycznych. I tak, osiedle wyposażono w szkołę, sklep, pub, bibliotekę, stołówkę, publiczną łaźnię i dwa szpitale – jeden dla zakaźnie chorych, drugi dla ofiar wypadków.

Warto wspomnieć, że szkoła przewidziana była tylko dla dzieci do jedenastego roku życia. Starsze wysyłano do pracy. Specyficzne przepisy obowiązywały też w łaźni: mężczyźni mieli prawo korzystać z niej trzy razy w tygodniu, ale kobiety tylko raz. Wstęp do pubu natomiast, zarezerwowany był jedynie dla mężczyzn.

Codzienne życie w Elan Village przypominało trochę koszary. Dostępu do niej pilnowali strażnicy, których głównym zadaniem była konfiskata nielegalnego alkoholu i ograniczenie do minimum “nieproszonych gości”. Zanim nowy robotnik został wpuszczony do osady, musiał spędzić noc w rodzaju poczekalni, gdzie był odwszawiany i badany pod kątem chorób zakaźnych. Po kwarantannie trafiał do domu, który małżeństwo dzieliło z ośmioma kawalerami. Ciekawe, że w założeniu miało to gwarantować spokój(?).

Budowa pięćdziesięciu trzech kilometrów linii kolejowej – The Elan Valley Railway (EVR) – w trudnym terenie, zajęła trzy lata. Cztery nitki szyn, połączyły poszczególne place budowy z Rhayader, dokąd Cambrian Railways Mid Wales dostarczały zaopatrzenie i materiały budowlane z odległych zakątków kraju. W innych okolicznościach, EVR sama w sobie stanowiłaby nie lada osiągnięcie inżynieryjne, ale w Elan Valley była zaledwie tymczasowym narzędziem do dalszych prac.

Gdy zaplecze było gotowe, do akcji wkroczyła armia robotników. Pięćdziesięciotysięczna (!) armia, która w dziesięć lat, za sześć milionów funtów zbudowała cztery zapory, 118. kilometrowy akwedukt łączący Elan Valley z Birmingham, i dziesiątki, jeśli nie setki, dodatkowych konstrukcji.

21. lipca 1904 roku, król Edward VII i królowa Alexandra uroczyście odkręcili zawory i woda popłynęła do spragnionego Birmingham. Nie oznaczało to jednak końca projektu. Tylko w Elan Valley prace trwały jeszcze dobrych kilka lat. Ich symbolicznym przypieczętowaniem było rozebranie linii kolejowej w 1912 roku. Ale na realizację wciąż czekał drugi etap przedsięwzięcia – budowa zapór na rzece Claerwen.

W pierwotnych założeniach, budowa drugiej części kompleksu – składającego się z trzech kolejnych zapór – miała zacząć się w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Zmiany projektu i wybuch wojny skutecznie pokrzyżował jednak te plany.

Zatopiona wspólnota

Zapewnienie zaopatrzenia w wodę dla ogromnego Birmingham, oznaczało śmierć dla niewielkiej społeczności zamieszkującej obie doliny. Prawo zatwierdzone przez londyński parlament, nie zakładało opcji sprzeciwu i negocjacji. Mieszkańcy Elan i Claerwen Valley zostali wysiedleni. Ci zamożni – właściciele ziemscy – choć stracili posiadłości, dostali odszkodowanie. Drobni farmerzy, tylko dzierżawiący od nich skrawki ziemi, którzy nierzadko mieszkali tu od pokoleń, zostali z niczym.

Pod wodami sztucznych jezior znalazły się dwa dworki: Cwm Elan i Nantgwyllt. Pierwszy, sto lat przed zalaniem dolin, kupił Thomas Grove i, jak opisywał to ówczesny przewodnik, z “dziesięciu tysięcy bezwartościowych akrów, stworzył raj”. Nantgwyllt House natomiast, od pokoleń związany był ze starym rodem Lewis Lloyd i to wokół niego i jego gospodarzy toczyło się życie w dolinach.

Obie posiadłości łączy postać Percyego Bysshe Shelley – dziewiętnastowiecznego poety romantycznego, który marzył, by osiąść w tych stronach ze swoją… nastoletnią żoną. Cwm Elan należało do jego dalekich krewnych i to najprawdopodobniej podczas wizyt u nich zauroczyły go środkowo walijskie pustkowia. Jako idealne rodzinne gniazdo widział Nantgwyllt. Niestety, trwające kilka miesięcy negocjacje z właścicielami zakończyły się fiaskiem. Podobnie zresztą jak małżeństwo poety.

Oprócz wspaniałych domów w dolinach stało też osiemnaście farm, które choć oczywiście nie tak urodziwe, dla ich mieszkańców były całym światem.

Hetty Price, córka farmera, która w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku mieszkała w dolinie Claerwen, u schyłku życia wspominała “przyjemną szkołę”, stojący niedaleko kościół Nantgwyllt, do którego “brodaty pastor przyjeżdżał konno z Rhayader” i młyn napędzany wodami potoku, który służył jednocześnie jako tartak. W osadzie był też “sklep Setha Thomasa, gdzie było prawie wszystko: mąka, artykuły spożywcze i słoje pełne słodyczy”.

Cały ten świat zniknął pod wodą. W ramach rekompensaty Korporacja Birmingham zbudowała tylko zupełnie nowy Nantgwyllt Church. Choć nie bardzo wiadomo dla kogo. Dziś służy on głównie zabłąkanym wędrowcom, szukającym schronienia przed deszczem, który w tych stronach, niezmiennie, pada zbyt często.

Pięć zapór

Kompleks Elan Valley składa się z pięciu jezior i pięciu zapór. Cztery z nich – Craig Goch, Pen-y-garreg, Garreg Ddu i Caban Coch – przecinają Dolinę Elan, tworząc jeziora o tych samych nazwach.

Pierwsza zapora – stojąca najdalej w górę rzeki – Craig Goch, nazywana czasem “górną tamą”, nie bezpodstawnie uważana jest przez wielu za najatrakcyjniejszą. Jej szczytem prowadzi wąska droga, pod którą przelewają się ogromne masy wody. Dodatkowo zdobi ją niewielka wieżyczka z zielonym, miedzianym dachem. Jej budowę rozpoczęto najpóźniej – dopiero w połowie 1897 roku – bo aż trzy lata zajęło doprowadzenie tu kolei.

Pen-y-garreg, drugą z zapór, zbudowano w miejscu, gdzie bardzo strome zbocza doliny dzieli nie więcej niż dwieście metrów. Podobnie jak pierwszą tamę, zdobi ją niewielka wieżyczka. Prowadzi do niej tunel w jej wnętrzu (!), oświetlony jedynie naturalnym światłem wpadającym przez maleńkie świetliki wbudowane w ścianę zapory. Ścieżka biegnąca praktycznie przy samej podstawie tamy, pozwala poczuć jej potęgę. Szczególnie kiedy przelewająca się woda tworzy ogromny wodospad.

Garreg Ddu – kolejna zapora – jest niezwykła. Wielu zapuszczających się do Elan Valley turystów nie wie nawet, że to zapora i omyłkowo biorą ją za most przecinający jezioro Caban Coch. Tymczasem most opiera się właśnie na podwodnej tamie. Niecodzienna konstrukcja nie jest jednak szalonym wymysłem wiktoriańskich inżynierów, ale ma jak najbardziej praktyczne zastosowanie.

Tuż przed zaporą-mostem Garreg Ddu stoi kolejna malownicza wieża – Foel Tower. To tutaj woda z Elan Valley zaczyna swoją długa drogę do Birmingham. Żeby cały system mógł funkcjonować bez zakłóceń, poziom wody przy Foel Tower musi sięgać przynajmniej jej ujęć w podstawie wieży. I temu służy “zatopiona tama”. W przeszło stuletniej historii kompleksu Elan Valley zaledwie kilka razy zdarzyły się susze tak poważne, że odsłoniły Garreg Ddu, ale właśnie tych kilka razy potwierdziło pomysłowość jej budowniczych.

Ostatnia z zapór – Caban Coch – jest najprostsza spośród całej czwórki. Nie ma żadnych, mniej lub bardziej zbędnych, ozdobników. Ale kiedy przelewa się przez nią woda, tworząc szeroki na ponad sto osiemdziesiąt i wysoki na prawie czterdzieści metrów wodospad, niepotrzebne są żadne dodatki! Caban Coch spełnia podwójną rolę. Pierwsza, oczywista, to zatrzymanie wody w jeziorze Caban Coch. Druga to zapewnienie stałego poziomu wody w rzecze Elan, będącej jednym z głównych dopływów rzeki Wye, z którą łączy się mniej więcej dwa kilometry od tamy.

Choć każda z zapór na rzece Elan jest na swój sposób wyjątkowa, łączy je niezwykła, jak na typowo przecież użytkowe konstrukcje, estetyka, tak zwanego “birminghamskiego baroku”. Wieżyczki, kamienne progi efektownie rozcinające spływającą po nich wodę, wszystkie dodatkowe budynki techniczne, kościół Nantgwyllt zbudowany w zamian za zatopioną świątynię, masa detali, a nawet żeliwne ogrodzenia… Zadbano o najdrobniejsze szczegóły! Dziś prawdopodobnie nikt by sobie nie pozwolił na takie fanaberie, ale wiktoriańskie Imperium, w którym słońce nigdy nie zachodziło, mogło. Warto też wspomnieć, że kamień, którym olicowano tamy i wszystkie budynki w dolinie, sprowadzano aż z Glamorgan na południu Walii, co tylko potwierdza rozmach budowniczych. Lokalnego, zbyt miękkiego kamienia, używano jedynie do wypełnienia wnętrza konstrukcji.

Oryginalny projekt kompleksu Elan Valley, jak już wyżej wspomniano, zakładał budowę kolejnych trzech zapór na dopływie Elan – rzece Claerwen. Rozpoczęcie tego etapu planowano na lata trzydzieste ubiegłego stulecia. Z różnych powodów budowę jednak odwlekano. Aż do dramatycznej suszy z 1937 roku, kiedy zapasy wody spadły do alarmowo niskiego poziomu. Wtedy też pojawił się pomysł, żeby zamiast trzech mniejszych, zbudować jedną, potężną tamę. Ale gdy dopracowywano ostatnie szczegóły, wybuchła wojna i projekt na kolejnych kilka lat trafił do szuflady.

Budowa Claerwen Dam rozpoczęła się w 1946 roku, przeszło pół wieku po tym, jak pierwsi robotnicy pojawili się w Elan Valley. Ogromny skok technologiczny jaki dokonał się w tym czasie, zupełnie nowe materiały i maszyny, wojenne doświadczenia inżynierów… Wszystkie te czynniki sprawiły, że wznoszenie ostatniej tamy wyglądało zupełnie inaczej, niż jej mniejszych sąsiadek. Zaledwie czterystu siedemdziesięciu robotników (“zaledwie” w porównaniu do pięćdziesięciu tysięcy, którzy uwijali się w sąsiedniej dolinie), potrzebowało sześciu lat, na wzniesienie największej w swoim czasie zapory w Europie. The big “C”, jak bywa nazywana, wznosi się na pięćdziesiąt sześć metrów i ma ponad trzysta pięćdziesiąt metrów długości. Kolos!

Co ciekawe, mimo że Claerwen Dam zbudowano z betonu, jej projektanci chcieli by “pasowała” do reszty zapór i za dodatkowym, niemałym kosztem, obłożono ją ręcznie obrabianym kamieniem. Zadanie to trzeba było zlecić setce włoskich kamieniarzy, bo większość brytyjskich pracowała w tym czasie przy odbudowie Londynu z wojennych zniszczeń.

Oficjalne otwarcie tamy, 23. października 1952 roku, było jednym z pierwszych monarszych zadań, koronowanej ledwie kilka miesięcy wcześniej, królowej Elżbiety II.

Dla ścisłości, wspomnieć można o jeszcze dwóch zaporach, które uważne oko wypatrzy w Elan Valley. Pierwszą – Nant-y-Gro – zbudowano przy okazji wznoszenia Elan Village i jej głównym zadaniem było zaopatrzenie osady w wodę. A zapotrzebowanie musiało być całkiem spore w czasie gdy mieszkały tam tysiące robotników. W czasie II Wojny Światowej, na nieużywanej już wówczas tamie, wojskowi saperzy testowali tak zwane bomby skaczące, których później skutecznie używano do niszczenia zapór w niemieckim Zagłębiu Ruhry. Druga – Dol-y-mynach – to właściwie nie tama, a jedynie jej całkiem pokaźny fundament. Powstał na rzece Claerwen w tym samym czasie co zapory w Dolinie Elan. Dol-y-mynach miała być jedną z trzech zapór na tej rzece, ale po zalaniu sąsiedniej doliny, miejsce w którym planowano ją postawić, również znalazłoby się pod wodą. Jak wiadomo, plany się zmieniły, ale solidny fundament został.

Jak to działa?

Biorąc pod uwagę ogromny nakład pracy i środków jakie zainwestowano w Elan Valley, zaskakująca jest w gruncie rzeczy prostota z jaką działa cały system. Padający w tych stronach dość często i obficie deszcz, rzekami i strumieniami wypełnia pięć sztucznych jezior. Te są w stanie pomieścić około miliarda litrów wody. Jej nadmiar, tyleż zwyczajnie co widowiskowo przelewa się przez zapory i zasila rzekę Wye.

Do Birmingham, dla którego zbudowano cały kompleks, woda z dolin Elan i Claerwen płynie liczącym 118 kilometrów długości akweduktem. Geniusz projektu polegał na tym, by płynęła swobodnie, bez konieczności jej pompowania. Udało się to osiągnąć ustawiając ujęcie wody tuż przy podwodnej zaporze Garreg Ddu, w podstawie niepozornej Foel Tower. Wieża stoi dokładnie pięćdziesiąt dwa metry wyżej niż Frankley Reservoir w Birmingham, do którego spływa woda z Elan Valley. Pokonanie całej trasy zajmuje jej dwa dni. W tym czasie walijska deszczówka jest wielokrotnie oczyszczana i filtrowana, co jednak nie wpływa na jej, wyjątkową podobno, miękkość.

Sam akwedukt nie jest szczególnie widowiskowy. Właściwie tylko na kilku odcinkach – głównie kiedy przecina kolejne doliny – jest w ogóle widoczny. Poza tym wije się w zależności od ukształtowania terenu, często znikając w wielokilometrowych tunelach.

Jako sposób na dodatkowe wykorzystanie zapór Elan Valley, kilkanaście lat temu wszystkie wyposażono w turbiny prądotwórcze. Ich całkowita produkcja to nieco ponad cztery megawaty. Wystarczająco by zainteresować europejską filię rosyjskiego koncernu energetycznego Gazprom.

Natura i dzieło człowieka

Jest niemałym paradoksem, że Elan Valley, dzieło rąk ludzkich, ogromne przedsięwzięcie inżynieryjne, które bezpowrotnie zniszczyło lokalną wspólnotę i całkowicie zmieniło istniejący od tysięcy lat krajobraz, kilka dekad później stało się symbolem dzikiej natury, do której ciągną mieszczuchy z odległych zakątków Wysp. Kiedy sto lat temu zbocza dolin Elan i Claerwen odbijały echem eksplozje poruszające góry i sapanie parowozów mozolnie ciągnących wagony wyładowane cementem i kamieniami, raczej niewielu przyszło do głowy, że właśnie powstaje jeden z najbardziej malowniczych zakątków Walii, “walijska kraina jezior”.

Dzisiaj większość ze stu osiemdziesięciu kilometrów kwadratowych Elan Estate (jak formalnie nazywa się cały ten obszar) należy do jednego z dwunastu obszarów chronionych (ang.: Site of Special Scientific Interest). Wydzielono je w zależności od specyfiki ekosystemu. Znaleźć tu można wrzosowiska (moorland), mokradła (bog), rzadkie lasy (woodland) i, oczywiście, rzeczne doliny, wąwozy i jeziora. Całość jest praktycznie bez ograniczeń dostępna dla miłośników włóczęgi, bo – to ciekawostka – Birmingham Corporation Water Act z 1892 roku, zabrania stawiania płotów na otwartych wzgórzach. Niżej co prawda kilka się znajdzie, ale wyznaczonych i dobrze utrzymanych ścieżek też nie brakuje.

Trzynastokilometrowy Elan Valley Trail, na trasie którego uwzględniono wszystkie jeziora Doliny Elan (ale nie Claerwen), choć dość długi, jest łatwy i prawie dla każdego. Można go też, z niewielkimi detourami, przejechać rowerem lub konno.

Bardziej ambitni powinni wybrać się do Doliny Claerwen, a właściwie na górujące nad nią wzgórza. Oprócz uczucia bycia na absolutnym pustkowiu i doskonałych widoków, można tu też znaleźć kilka prehistorycznych kamieni (standing stones), ustawionych w tajemniczych celach, przez zamieszkujących te strony tysiące lat temu ludzi. Szczególnie śnieżnobiały, kwarcowy Pen Maen Wern na wzgórzu o tej samej nazwie, dosłownie, olśniewa. Stojący kilkaset metrów od niego Waun Lydan jest nieco mniej spektakularny, ale panorama jaka się wokół niego rozpościera zadowoli każdego.

Odważni, czyli niebojący się owiec, mogą też spędzić noc na wzgórzach. Od kilku lat Elan Valley cieszy cię statusem International Dark Sky Park, co oznacza, że nocne niebo, o ile nie zachmurzone, oferuje niepowtarzalny gwiezdny spektakl.

W niebo powinni też spoglądać miłośnicy ptaków, bo Elan Estate jest największym w Walii siedliskiem ptactwa lądowego. To tu, w latach trzydziestych ubiegłego wieku, schroniły się ostatnie sztuki kani rudej (red kite), i tu zapoczątkowano program jej reintrodukcji. Gdyby nie to, ten majestatyczny drapieżnik prawdopodobnie nie byłby dziś jednym z symboli Walii.

I kto wie, jak dziś wyglądałyby te strony, gdyby przeszło sto lat temu, brutalnym dekretem z Londynu, nie zarządzono budowy kompleksu Elan Valley? Zapewne malowniczo, ale czy aż tak?

____________
Informacje praktyczne:

Elan Valley leży w samym środku walijskiego pustkowia i, jak łatwo się domyślić, niełatwo tu dotrzeć. W każdym razie nie transportem publicznym. Jedyną rozsądną opcją jest dojazd autobusem do Rhayader, a dalej taksówką, rowerem (w miasteczku działała swego czasu wypożyczalnia przy sklepie rowerowym), lub pieszo (znamy takich, którzy próbowali!).

Dojazd autem jest dość prosty. Trasą A44 (od strony Aberystwyth lub z Anglii), albo A470 (od południa lub z północy) do Rhayader, a następnie kilka kilometrów drogą B4518. Kod do nawigacji (doprowadzający prawie (!!!) do Visitor Centre): LD6 5HP. Grid reference dla korzystających z map Ordnance Survey: SN 928 646.

Przy zaporze Caban Coch (pierwszej od strony Rhayader) znajduje się Visitor Centre. Można tu znaleźć informacje na temat kompleksu i niewielką wystawę na temat jego budowy, jak również zjeść lub wypić coś ciepłego i wynająć rowery.

Przy każdej z zapór są parkingi, przy Claerwen i Pen-y-garreg dodatkowo wyposażone w toalety.

Tuż za mostem Pen-y-bont znaleźć można niewielki tea room oferujący też zakwaterowanie.

Na rowerze przez południową Walię – część 2

zasluzony odpoczynek

Zapraszamy na drugą część subiektywnego przeglądu tras rowerowych południowej Walii. Pierwszą część z łatwiejszymi trasami dla każdego znajdziesz tutaj.

 

Maesteg – Afan Argoed – Maesteg

 czyli żarty się skończyły

17

To nie jest jakoś szczególnie długa trasa, ale dość wymagająca, zwłaszcza ostatni etap. Zaczynając z końcowej stacji kolejowej w Maesteg wyjeżdżasz z parkingu, skręcasz w prawo w Castle Street i przejeżdżasz przez światła. Po chwili 1skręcasz w prawo i zaraz znów w prawo za niebiesko-czerwonymi znakami ścieżki rowerowej 885. Podążasz za drogowskazami na Afan Argoed. Ścieżka jest bardzo dobrze oznaczona. Uwaga, w pewnym momencie połączy się z dość ruchliwą drogą, jednocześnie morderczym krętym podjazdem – zachowaj ostrożność. Dobra wiadomość, potem w  nagrodę będzie ‘w dół’ – to lubimy. Niedługo za miejscowością Cymmer po lewej stronie pojawi się twój cel: Visitor Centre w Afan Argoed. Tu 3można odpocząć, nagrodzić się ciachem i kawą w kafei, a nawet obejrzeć małe sympatyczne muzeum górnictwa. Możesz pokręcić się po okolicy próbując któryś z ich licznych szlaków, albo ruszyć w powrotną drogę. Masz dwie opcje: zawrócić tą samą trasą, wiedząc, jaki rodzaj podjazdów cię czeka.. albo jechać dalej tą sama drogą, w błogiej nieświadomości nadchodzącej mordęgi, ciesząc oko malowniczymi wzgórzami. W razie wątpliwości co do kierunku11 drogi wypatruj znaków drogowych na Maesteg. Możesz zatrzymać się w pubie w miejscowości Bryn; nie przeoczysz, to ten ogromny budynek przy samej drodze, od którego rozpoczniesz na szczęście ostatni tego dnia, ale chyba najbardziej morderczy podjazd. A potem już tylko miły sercu zjazd do centrum Maesteg. Właśnie pokonałeś mniej więcej 27 km w dół i w górę, możesz nagrodzić się poczuciem ogromnej satysfakcji. Polecam prześledzić trasę na google maps.

mstg to afan ar

Ffordd y Gyffraith – Langynwyd Ffordd y Gyffraith

podjazdowy hardkor w ładnych okolicznościach przyrody

dscn1098

Kolejna ‘moja’ trasa. Teoretycznie leży w większości na terenie wioski Cefn Cribwr; w praktyce cywilizację spotyka się na samym końcu, w wiosce Llangynwyd położonej niedaleko od Maesteg. Cywilizacja ma postać miłego oku stareńkiego pubuDSCN0876 krytego strzechą, drugiego pubu, kilku domów i przystojnego cmentarza. Wszystko czego człowiekowi w życiu potrzeba. Niestety, żeby tam dotrzeć będziesz musiał stoczyć nierówną walkę z jednym z liderów spośród tak wielu morderczych podjazdów w tym kraju. Dobra wiadomość: droga będzie pusta, więc jeśli tak jak ja zdecydujesz zsiąść z roweru i pchać go pod górę, nikt oprócz kilku owiec nie będzie świadkiem twojej jakże usprawiedliwionej chwili słabości.

10365654_928779777156281_7844361772824494188_oZostawiasz samochód w.. miejscowości..? Trzy domy na krzyż, nazwa dłuższa niż miejscowość: Ffordd Y Gyffraith (kod orientacyjny dla satnavu CF32 0BS). Wjeżdżasz w pnącą się do góry country lane (to jest właśnie ten killer podjazd) i jedziesz cały czas aż dojedziesz do skrzyżowania w formie litery T. Jedziesz w prawo do Llangynwyd. Wracając na tym samym skrzyżowaniu nie skręcaj w drogę, którą przyjechałeś, tylko pojedź kawałek dalej i potem skręć w lewo w leśną drogę (będą bramki i tablica informacyjna). Będzie cały czas w dół przez las, bardzo przyjemny zjazd.  Doprowadzi cię do drogi którą wrócisz do Ffordd Y Gyffraith. Takie kółeczko. ( mil (około 13 km) ale ostrzegam: będzie wysiłek.ww4

Uwaga, bonus dla uważnych: prawie przy samym końcu tego zjazdu przez las można wypatrzeć po prawej stronie w dole między drzewami małe urocze szmaragdowe jeziorko, pozostałość po przemyśle, który kiedy okupywał te ziemie. Warto się tam na chwilę zatrzymać.

Jak zwykle polecam prześledzić tę trasę na google maps.

ffordd

Taff Trail

całość za jednym zamachem – sen czempiona

2-2

Słynny w całym kraju opisany już na Smoku Taff Trail jeden z najbardziej malowniczych szlaków w Walii. Biegnie z Cardiff do Brecon i składa się z odcinków o różnym stopniu trudności. Nie musisz pokonywać całego za jednym zamachem (53 mile!), chyba, że masz świetną kondycję i ambicje na wyczyn. Szczególnie końcowy etap biegnący przez góry Brecon Beacons należy do wymagających. Zwłaszcza, jeśli po dotarciu do Brecon musisz wrócić do miejsca w którym pozostawiłeś samochód. Dokładniejszy opis Taff Trail znajdziesz tutaj. Sprawdziłam, polecam, świetna trasa.

Na rowerze przez Południową Walię – część 1

na rower!

Przy okazji całkiem ładnej w tym roku wiosny nie zapominamy o amatorach dwóch kółek.

Zapraszamy na subiektywny i oczywiście niepełny przegląd tras rowerowych dostępnych głównie mieszkańcom południowej Walii, konkretnie hrabstw Bridgend i Neath Port Talbot, ale oczywiście nie tylko, jeśli transport roweru nie jest dla ciebie problemem. W pierwszej części skupimy się na trasach łatwiejszych, niemal rodzinnych, w drugiej opiszemy kilka przykładów tras bardziej wymagających, nie tylko kondycyjnie, ale również pod względem bezpieczeństwa jazdy. Większość tras można traktować również jako ścieżki spacerowe, ale należy pamiętać, że to rowerzyści są ich głównymi użytkownikami.

Jeśli dopiero zaczynasz lub planujesz zacząć swoją przygodę z rowerem, zapraszamy do zakładki Walia Rowerem, w której znajdziesz spoko przydatnych informacji praktycznych.

Afan Forest Park (Afan Argoed)

Afan Argoed

Miejsce idealne na spacery i przejażdżki. AFP to park krajobrazowy położony w hrabstwie Neath Port Talbot, kilka mil na północ od Maesteg. Jest znany w całym kraju ze znakomitych tras rowerowych dla ‘górali’, ale oferuje coś dla każdego, włączając rodziny z małymi dziećmi. Został już wcześniej opisany na Smoku, więc zainteresowanych zapraszam pod link.

Bryngarw Park i ścieżka rowerowa Garw Valley Cycle Path

GVCP

Bardzo przyjemna i nietrudna leśna ścieżka rowerowo-spacerowa wiodąca z Bryngarw Park (kod pocztowy dla satnavu: CF32 8UU) przez Garw Valley do Blaengarw. Numer ścieżki: 884. Mniej więcej 8 km w jedną stronę, głównie po płaskim. Zaraz za parkingiem, kafeją i toaletami skręcasz w prawo na ścieżkę i pozostajesz na niej do samego końca. Nagrodą za wysiłek jest powyższy widoczek. Na trasie tu i ówdzie można wypatrzeć skrywane przez drzewa pozostałości po przemysłowej historii tych okolic: kamienne mostki czy rozmontowane torowiska, pod koniec trasy również widoki stają się coraz bardziej efektowne. Po powrocie do Bryngarw koniecznie należy się nagrodzić herbatą w porcelanie i może, może, porządnym kawałkiem ciasta marchewkowego w przyparkingowej kafei.

Park Slip do Bedford Park

ps

Przyjemna i niewymagająca trasa stanowiąca część krajowej ścieżki rowerowej nr. 4 (NCN 4). Z bezpłatnego parkingu przy Visitor Centre w Park Slip (kod pocztowy dla satnavu: CF32 0EH) podążasz za niebiesko-czerwonymi znakami ścieżki. Poprowadzi cię przez pola, wzdłuż linii lasu, koło stawu; potem przekroczysz drogę i pojedziesz dalej w kierunku na Bedford Park. Na końcu ścieżki w Bedford Park zawróć. Ciekawostka: w Bedford Park są do obejrzenia dość malownicze pozostałości po  hucie żelaza; ładne miejsce na odpoczynek i mały pikniczek. Visitor Centre w Park Slip oferuje przysłowiową kawę i ciacho; nie bądź nieśmiały, pozwól sobie.

Bridgend – Ogmore by Sea – Bridgend

happy

Trasa, którą sama sobie wymyśliłam. Zaczynasz z Newbridge Hills w Bridgend (tereny zielone niedaleko Recreation Centre, kod pocztowy dla satnavu: CF31 4AH).  Jedziesz przez cały teren zielony wzdłuż rzeki. Przechodzisz tunelem pod dwupasmówką (uwaga na głowy, nisko) i podążasz za wąską ścieżką. Przechodzisz przez bramkę i jedziesz dalej przez całe pole, aż do następnej bramki która znajduje się niedaleko od sympatycznego kamiennego mostku (warto rzucić okiem). Potem skręcasz w lewo i jedziesz cały czas aż do skrzyżowania z  Ewenny Road. Włączasz się do głównej drogi do Ogmore By Sea i zostajesz na niej do samej plaży. To nie jest długa trasa, ale ostatni podjazd tuż przed samą plażą może być trochę wymagający. Uważaj na spory momentami ruch. Wracając tą samą trasą możesz sobie podarować mały bonus i skoczyć do Merthyr Mawr i zamku w Ogmore.

Bridgend – Ogmore Vale – Bridgend

og

Dość długa ale nieprzesadnie wymagająca trasa. Możesz zaparkować na płatnym parkingu przy stadionie Bridgend Ford Brewery Field (kod dla satnavu: CF31 4JE) albo gdzieś przy prywatnych domach lub budynkach komercyjnych bliżej Wildmill. Rozejrzyj się za niebiesko-czerwonymi znakami krajowej ścieżki rowerowej nr 883 (początkowo może to być ścieżka nr 885 i krajowa 4), która poprowadzi cię przez okoliczne tereny zielone, wzdłuż rzeki, przez kilka niedużych miejscowości, aż do samego Ogmore Vale, jednego z miasteczek Doliny Ogmore Valley.

Część druga w przygotowaniu…

___________________

Przy planowaniu wycieczki przydatna może okazać się stronka Sustrans, organizacji która sprawuje opiekę nad całym systemem ścieżek rowerowych w UK. Mapki google są również przydatne.

Wasze komentarze i sugestie będą mile widziane.

Afan Forest Park – na nogach i rowerem

mapka-afanAfan Forest Park, znany też jako Afan Argoed Country Park [wym. awan argojd],  znajduje się w hrabstwie Neath Port Talbot w południowej Walii mniej więcej w pół drogi z Maesteg do Port Talbot. Nazwa Afan Argoed w dosłownym tłumaczeniu z walijskiego oznacza rzekę przy lesie i jest jak najbardziej adekwatna. Są lasy, jest dolina, dnem której płynie rwąca rzeka; a wszystko razem otacza wianuszek niewysokich ale malowniczych wzgórz.

Park służy tak wędrowcom jak i rowerzystom; jest znany w całym kraju ze swoich znakomitych wyspecjalizowanych tras123 rowerowych dla ‚górali’. Szlaki charakteryzuje zróżnicowana trudność, czyli dla każdego coś miłego. Kiedyś w tej okolicy kwitł przemysł, po którym pozostało sporo śladów, np. pozostawione tu i ówdzie malownicze perony kolejowe, nieczynne wiadukty, metalowe mosty itp

Park jest świetnie zorganizowany. Operuje w nim kilka centrów turystycznych, z których najważniejsze to Afan Forest mapka-afan21Park Visitor Centre. Parking przy nim kosztuje obecnie £1 za cały dzień; przy parkingu są ubikacje, prysznice oraz możliwość umycia roweru (rowerzyści górscy na pewno docenią tę informację). W centrum działa kafeja oraz mini muzeum górnictwa (częściowo na zewnątrz) jak DSC_0066również punkt informacyjny. Możliwe jest zakwaterowanie bez wyżywienia. Drugim centrum jest Glyncorrwg Mountain Bike Centre we wsi Glyncorrwg, oferujące m.in. pole namiotowe usytuowane w pięknych okolicznościach przyrody, kafeję, sklep ze sprzętem rowerowym, itp. Kolejnym miejscem z którego można zacząć spacery to Rhyslyn Car Park w miejscowości Pontrhydyfen, znanej głównie z tego, że urodził się w niej Richard Burton (ten od Elizabeth). Fakt posiadania celebryty nie jest jakoś niesamowicie wyzyskiwany przez wieś; wytyczono szlak imienia Burtona, postawiono metalową rzeźbę, a w jednym z miejsc piknikowych stoi głośnik z którego dobiega charakterystyczny głos aktora czytającego poemat Dylana Thomasa, walijskiego poety narodowego.

13Oprócz lokalnej celebryckiej ciekawostki ta okolica oferuje również bardzo ładne leśne szlaki spacerowe, w typ japoński ogród (czy może raczej park), szczególnie atrakcyjny jesienią.

5

Nie będę podawać tu szczegółów tras, bo wydaje mi się, że najlepiej jak każdy sam stopniowo zorientuje się co i jak, czy woli odkrywać park na nogach, czy jednak skorzystać z tras rowerowych, i czy bardziej go interesuje wspinanie się na górki czy spacer przez las. Poza tym informacje o szlakach i trasach można otrzymać w Centrum albo znaleźć na stronie internetowej Parku (podaję poniżej). Jeśli już zupełnie nie wiesz dokąd pójść, po wyjściu z parkingu i stojąc twarzą do kafei skieruj się prawo, a następnie przejdź pod mostem (na zdjęciu u samej góry). Znajdziesz tam kilka drogowskazów, na początek możesz po prostu iść asfaltową dróżką w prawo. Uważaj na wyspecjalizowane ścieżki dla rowerzystów, mają oni na nich pierwszeństwo  i generalnie najlepiej je omijać, bo tzw. pasjonaci często gnają po nich na złamanie karku.

Afan Forest Park

56dsc_0040

Idealny weekend w Mynydd Preseli / Pembrokeshire

10Przepis na idealny walijski weekend: bierzesz kilka pagórków, jedno dobrej jakości b&b, kilka sympatycznych wioseczek z charakterem, garść nieznajomych wędrowców i wygodne buty; zalewasz wszystko szklanicą zimnej shandy (piwo z lemoniadą) i przypiekasz na słońcu. Trudno to przebić.

24 Wzgórza Preseli (walijskie Mynydd Preseli) są niewysokie i łagodne jak krowie spojrzenie; od strony północnej przylegają do zatoki Cardigan a od południa łączą się z parkiem narodowym Pembrokeshire. To jedno z moich ulubionych miejsc w Walii; pierwsze na emigracji, z którym poczułam realną więź. Trudno żeby nie, skoro starłam na nim nogi po kolana. Polski pot, krew i łzy wsiąkły w tę ciepłą ziemię.

25Kiedy byłam tu po raz pierwszy kilka lat temu, było mokro i ponuro i aż tak jakoś nienaturalnie cicho; miało się wrażenie, jakby lada moment zza kolejnej spowitej mgłą kupki skał miał wyskoczyć obłąkany morderca z maczetą krzycząc straszliwy brytyjski okrzyk wojenny: ‘would you like a cup of tea, dear?’. Przy ładnej pogodzie to zupełnie inne miejsce.

23Na wzgórzach Preseli trudno się zgubić, ale dla chcącego nic trudnego, jak zawsze twierdzę. Największego wzgórza w okolicy, widocznego ze wszystkich stron, szukaliśmy aż dwa razy. Za drugim razem, już po wystrzeleniu korków od szampana, dowiedziałam się od przebiegającej obok żwawym truchtem grupy osiemdziesięciolatków że, a ha ha ha, to nie tu, kochanieńka. To tam, dalej, o taaaaaaaaaaaaaam, przez to mokradełko i do góry. Dalej, myślę, przez mokredełko, w które wpadnę po kosteczkę i o’matko, znowu do góry. Tereniu, daj mi trochę wody i proszek bromowy, bo czuję nadchodzący globus. Jakaś godzinka, dodaje radośnie krucha staruszeczka i popyla dalej z mocą taranu.

27Ludzie, których spotyka się na szlakach, lubią pogadać; wszyscy wiedzą, że znajomość, jakkolwiek zwykle miła, jest chwilowa, więc każdy chce powiedzieć jak najwięcej, głównie gdzie to nie chodził i na co to się nie wspiął. Próbowałam powiedzieć coś  przechwalczego o Bridgend, po którym ostatecznie chodzę codziennie, ale nikomu nie zaimponowałam, zupełnie nie wiem, dlaczego. Czasami na szlakach zdarzają się nieporozumienia w kwestii gdzie to my się tak naprawdę znajdujemy; do walki na palce wskazujące włączają się kompasy, mapy i telefony do przyjaciela; koniec końców wszyscy rozbiegają się po okolicy w absolutnym braku konsensusu,  gardząc ignorancją oponentów.

34Dwie położone obok siebie wioseczki są idealnym punktem wyjściowym do włóczęgi po wzgórzach. Pierwsza to Maenclochog, w której jest sklep i stacja benzynowa, a  druga to maciupeńka Rosebush, w której głodny wędrowiec dość szybko odkrywa Dwa Lokale. Jeden z nich to duży pizgająco czerwony pub z widokiem na Preseli i makietą stacji kolejowej wydającej odgłosy nadjeżdżającej ciuchci. Pizgający pub z dumą oferuje walijską muzykę folkową oraz, jak głosi wieść gminna, to samo menu od 12 lat, pomimo wielu prób zamachu na tradycję popełnianych przez kolejnych zdesperowanych szefów kuchni. Menu Tafarn Sync szczyci się również bogatą ofertą wegetariańską. Długo nie mogłam się zdecydować czy wybrać lazanię czy lazanię; w końcu zdecydowałam się na lazanię, ale była taka sobie, więc myślę, że następnym razem spróbuję lazanii.

Poza tym, niewiele rzeczy przebija zimną shandy (piwo z lemoniadą) wypitą w pizgającym ogródku Z Widokiem po powrocie z włóczęgi.

29Drugi lokal o nazwie The Old Post Office jest nieduży, cudaczny i z atmosferą, a sympatyczna landlady nie tylko życzliwie i od ręki zmontuje głodnemu posiłek poza oficjalnymi godzinami urzędowania, i to z uwzględnieniem najróżniejszych dziwactw dietowych, ale jeszcze dorzuci sto historyjek gratis; to lubimy.

W Rosebush mają też farmę produkującą sery, która zachęca potencjalnego nabywcę tymi słowy:

31Okolica obfituje również w faunę i florę; np. latem, żeby nie paść z głodu próbując znaleźć najwyższe wzgórze w okolicy można sobie nazbierać rosnących wszędzie masowo poziomek:

32.. albo poznać nowych przyjaciół:

33

Wzgórza Preseli są również znane ze sporej ilości prehistorycznych artefaktów, np. formacji kamiennych czy neolitycznych grobowców.

Na koniec chciałam jeszcze powiedzieć, że nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, jeśli zachęcony tą relacją wybierzesz się do Preseli i będzie szaro, buro i ogólnie nieciekawie. Deszcz pada w Walii przez 65% dni w roku i trzeba się z tym liczyć. Tym niemniej, jak już nie pada, to jest pięknie.28

Info dodatkowe: w okolicy można bez większego problemu znaleźć zakwaterowanie o niemal każdym standardzie, w tym pola namiotowe. Namiary na całkiem dobre b&b, gdyby ktoś życzył się szczególnie dobrze potraktować; rzecz nie jest może tania, ale idealna pod wieloma względami. Przez Mynydd Preseli przebiega kilka ścieżek rowerowych, między innymi 37-mio kilometrowa trasa z początkiem w położonym nieopodal uroczym miasteczku Newport.

Zmierzyć się z Taff Trail

Taff Trail Taff Trail to jeden z najbardziej znanych, najlepiej zorganizowanych i opisanych szlaków w Walii. Jego nazwa pochodzi od rzeki Taff, jednej z głównych walijskich rzek, wzdłuż której w dużej części szlak przebiega. Nawiasem mówiąc, Taffy to również żartobliwe (czasem ironiczne) określenie Walijczyka. mapka-taff-trailTaff Trail zaczyna się w Cardiff Bay, następnie biegnie głównie lasami i wzdłuż zlikwidowanych torów kolejowych do Merthyr Tydfil. To część szlaku naznaczona jest dość gęsto pamiątkami po industrialnej przeszłości tych okolic, np. różnego rodzaju wiaduktami, tunelami itp; znakomita większość przebiega po drogach wolnych od ruchu samochodowego.
bnhBeFunky_P1090800Za Merthyr Tydfil zaczyna się bardzo malownicza i zdecydowanie bardziej wymagająca górska część trasy. Szlak przebiega przez Bannau Brycheiniog (Brecon Beacons), górski park narodowy. Kilka mil przed Brecon szlak łączy się z kanałem Brecon-Abergavenny i łagodnie finiszuje w samym centrum miasteczka.
24581
7Szlak jest popularny tak wśród rowerzystów, jak i pieszych. Mało kto pokonuje go za jednym podejściem; na nogach jest to praktycznie niemożliwe, chyba, że ktoś ma fantastyczną kondycję. Najlepiej podzielić go sobie na segmenty i łagodnie eksplorować. Właściwie przy każdym ‚oficjalnym’ segmencie trasy można gdzieś zaparkować. Segmenty można zobaczyć np. o, tutaj. Warto zwrócić szczególną uwagę na małą miejscowość Aberfan, w której znajduje się cmentarz upamiętniający ofiary katastrofy z 1966r, w której na skutek zejścia lawiny z kopalnianej hałdy zginęło 116 dzieci z miejscowej szkoły. Echa tragedii są wciąż niesamowicie żywe wśród lokalnej społeczności; każdy mieszkaniec tego kraju o niej słyszał.  Białe pomniki są widoczne z trasy, ale warto się tam zatrzymać na chwilę refleksji.
aberfCo prawda wzdłuż Taff Trail można co rusz napotkać jakąś kafeję lub pub, w których można uzupełnić utracone kalorie, ale na etap górski zalecam posiadanie chociażby jakiegoś batona energetycznego; a już na pewno nie wolno zapominać o butli z wodą. Przypominam też nienachalnie o zwracaniu uwagi na zmienną aurę. Ostatecznie to góry, chociaż nieprzesadnie wysokie; zawsze trzeba być przygotowanym na pogorszenie pogody.
To bardzo przyjemny i satysfakcjonujący szlak.
______________
Info praktyczne:
Lokalizacja szlaku: Walia południowa, pomiędzy Cardiff i Brecon, szlak biegnie m.in. przez park narodowy Bannau Brycheiniog (Brecon Beacons).
Trasa pokrywa się z krajową ścieżką rowerową nr 8.
Rodzaj szlaku: pieszy i rowerowy, początkowo nizinny, przechodzący w górzysty.
Trudność: początkowo łatwy, potem coraz bardziej wymagający.
Dystans: całość 55 mil = 88 km.
Udogodnienia: dość częste parkingi, w miejscowościach wzdłuż szlaku kafeje i toalety.
 DSCN3092

Witajcie w naszej bajce

Strona, na którą właśnie patrzysz, powstaje z miłości do kraju, o którym świat tak naprawdę niewiele wie. Może właśnie dzięki temu zachowało się w nim tyle nieskażonego naturalnego piękna.

Naszą ambicją jest stworzenie pierwszego kompleksowego przewodnika po Walii w języku polskim, z którego będą mogli korzystać nie tylko rodacy mieszkający w UK ale także ci, którzy postanowią spędzić tu urlop czy chociażby jedynie długi weekend. Praca nad stroną trwa; to ogromny projekt, któremu niestety możemy poświęcić jedynie skromną część naszego czasu. Smok Walijski jest przedsięwzięciem niekomercyjnym, powstaje z pasji i zawiera wyłącznie przetestowane przez nas rekomendacje. Garść informacji o nas znajdziesz tutaj.

Rozejrzyj się, skorzystaj, skomentuj, polub, zarekomenduj. Niech wieść idzie w świat. Że jest taki zielony kraj z dziwnym językiem i ze smokiem na fladze; grają tam w rugby, nie interesują się polityką, a nieznajomi uśmiechają się do siebie na ulicy. Dość często tu pada, ale pogoda jest podobno stanem umysłu, więc myśl pozytywnie, kup nieprzemakalną kurtkę i dobre buty i będzie dobrze.

Witaj w Walii.

Croeso i Gymru - Witaj w Walii

Witryna Smok Walijski jest naszą własnością i efektem wytężonej pracy, często zarwanych nocy i bezinteresownego oddania sprawie. Dlatego prosimy nie kopiować zawartych w niej tekstów ani zdjęć bez uprzedniego zapytania lub podania źródła. Dziękujemy za zrozumienie.

Od czasu do czasu możesz zobaczyć na tej stronie reklamy. Są umieszczane tam przez wordpress, który jest hostem i właścicielem szablonu strony; nie mają z nami nic wspólnego i niestety nic nie możemy z nimi w tej chwili zrobić. To cena którą płacimy za darmowy serwis.