Dawny szlak poganiaczy bydła przez Cambrian Mountains – Abergwesyn Pass z Beulah do Tregaron, to jedna z najbardziej malowniczych dróg na Wyspach. To zaledwie trzydzieści kilometrów, ale na ich pokonanie trzeba poświęcić przynajmniej godzinę. Biorąc jednak pod uwagą niezwykłe krajobrazy i kilka mniejszych lub większych atrakcji w okolicy, dla których warto zboczyć z wąskich dróg, w te jeszcze węższe, najlepiej zarezerwować sobie na niego cały dzień.
Żeby stopniowo przygotować się do tych wąskich i najwęższych dróg, zaczynamy na B4358 z Newbridge on Wye do Beulach. Droga wiedzie u podnóża Gór Kambryjskich, przez jeszcze sielski i jeszcze wiejski krajobraz z luźno porozrzucanymi farmami, starymi kościołami i kaplicami na rozstajach. Znaleźć można tu też kilka prehistorycznych kamieni-megalitów, które stanowią doskonały pretekst, żeby na chwilę stanąć, albo lekko zboczyć z głównej trasy.
Pierwszy z nich stoi na prawym brzegu rzeki Wye, tuż za – nie takim znowu nowym – mostem w Newbridge. Znany pod mało inspirującą nazwą Newbridge on Wye standing stone, czuwa nad rozgrywanymi na podmokłym boisku meczami piłki nożnej, a przy okazji oferuje pierwsze widoki na coraz bliższe Cambrian Mountains.
Za Newbridge on Wye droga wyraźnie się zwęża, co w sumie ma swoje plusy, bo pozwala kontemplować okolicę. Oczywiście pasażerom i oczywiście o ile pozwalają na to przeklęte żywopłoty! Za jednym z nich, nie dalej niż trzy kilometry od Newbridge, w płytkim wąwozie potoku Hirnant, w cieniu wielkiego dębu, stoi kolejny prehistoryczny kamień – Ty Mawr standing stone.
Dalej droga mija nieszczególnej urody kościół i stojącą kilkadziesiąt metrów dalej kaplicę w Neuadd.
Przy skrzyżowaniu w Llanafan-fawr, które jak wskazuje nazwa było kiedyś większą osadą (“fawr” znaczy “duży” lub “wielki”), gości zaprasza dość popularny pub The Red Lion. Z domniemanej dawnej świetności pozostał tu też wielki kościół pod wezwaniem świętego Afana – tajemniczego walijskiego świętego, którego doczesne szczątki od półtora tysiąca lat spoczywają na przykościelnym cmentarzu.
Boczna droga odbijająca przy kościele prowadzi do kolejnego megalitu – stojącego przy zbiegu potoku Nant yr Esgob i rzeczki Chwerfri imponującego Dol y Felin znanego również jako… St Afan’s Stone. Lokalna legenda mówi, że to właśnie przy tym kamieniu zamordowano Afana. Potężny, przeszło dwumetrowy głaz stoi dwa płoty od drogi, więc żeby go dotknąć, trzeba albo zapytać miejscowego farmera, albo zabawić się w partyzanta. Druga opcja daje zdecydowanie więcej frajdy…
Z powrotem na B4358, po dosłownie kilometrze, znów warto odbić w boczną lane. Droga początkowo pnie się ostro w górę, aż osiąga niewielki podmokły płaskowyż u stóp sięgającego 433m n.p.m. wzgórza Y Garth. Na łące, gdzie trawa miesza się z sitowiem i tatarakiem, stoi kolejny w tej okolicy menhir – Capel Rhos. Prawie dwumetrowy megalit prawdopodobnie stanowił kiedyś część większej konstrukcji (tzw. stone row, czyli po prostu kilku kamieni ustawionych w rzędzie), o tajemniczym przeznaczeniu.
Tę okolicę powinni docenić już nie tylko poszukiwacze śladów bardzo odległej przeszłości, bo widoki na Y Garth i dalej, na południowe stoki Cambrian Mountains robią się całkiem poważne.
Przez labirynt wąskich dróżek wracamy do głównej drogi prowadzącej do Beulah. Senna dziś miejscowość, była kiedyś ważnym punktem na mapie poganiaczy bydła (drovers), którzy odpoczywali tu po przeprawie przez góry, przed dalszą wędrówką na wschód.
Niecierpliwi mogą już tu odbić w boczną drogę prowadzącą przez zalesioną dolinę rzeczki Cynffiad do Abergwesyn. Przez dobre dziesięć kilometrów mija się dosłownie pół tuzina domów i stojąca samotnie kaplicę baptystów Pant y Cellyn (Pantycellyn). Obecny, skromny budynek powstał w 1832 roku w miejscu starszego, datowanego na 1774 rok domu modlitwy i spotkań. W czasach kiedy prawdopodobnie okolicę zamieszkiwało nieco więcej ludzi. Świadczy o tym chociażby pokaźna kolekcja nagrobków na sąsiadującym z kaplicą cmentarzu.
Ci, którzy chcą choćby na krótką chwilę odpocząć od wąskich i krętych lanes, mogą z Beulah podjechać kilka kilometrów główną drogą A483 do Llanwrtyd Wells i dopiero tam odbić w górską dróżkę oznaczoną drogowskazami na Llanwrtyd i Abergwesyn.
W Llanwrtyd (bez “wells”) dziś stoi tylko stary kościół, ale kiedyś to on stanowił centrum luźnej osady. W 1732 roku, miejscowy pastor Theophilus Evans, przez przypadek odkrył zdrowotne właściwości tutejszych wód mineralnych. Legenda głosi, że obserwował żabę taplającą się w śmierdzącej sadzawce. Przekonany, że płaz zaraz wyzionie ducha zatruty piekielnymi ściekami, zdziwił się bardzo widząc jak ten nabiera sił. Wieść się rozeszła i w okolicę zaczęli zjeżdżać kuracjusze, a sto lat później, kilka miasteczek w tych stronach miało swoje pięć minut jako popularne wiktoriańskie uzdrowiska.
Obie drogi – ta z Llanwrtyd i z Beulah – łączą się w niewielkiej osadzie Abergwesyn. Kiedyś był to pierwszy przystanek poganiaczy bydła po pokonaniu Abergwesyn Pass. Dziś to dosłownie dosłownie kilka domów i ruiny kościoła, przy którym stoi potężny celtycki krzyż stylizowany na wczesnośredniowieczne monumenty spotykane w Irlandii. Ale przede wszystkim to początek jednej z najbardziej widowiskowych tras w Walii.
Kilka pierwszych kilometrów biegnie po zboczach malowniczego wąwozu rzeki Irfon. Ten fragment nosi nazwę Wilczy Skok (Wolf’s Leap) i przy odrobinie fantazji można by nazwać go prostym. W miejscu gdzie wąwóz zakręca i zaczyna się zwężać, droga trzykrotnie na kilkudziesięciu metrach przecina rzekę mostkami, które przy wysokim stanie wody zamieniają się w brody. Za ostatnim z nich zaczynają się Diabelskie Schody (Devil’s Staircase). To seria upiornych zakrętów-agrafek, którymi droga wspina się 150 metrów w górę, na 457m n.p.m., w leśne ostępy Tywi Forest, po czym znów stromo opada do krzyżówki na dnie kolejnej doliny.
Lewa, raczej mało widowiskowa odnoga, wiedzie przez gęsty las do północnego krańca jeziora Llyn Brianne. Prawa prowadzi dokładnie w to samo miejsce, tyle że na około i przez zdecydowanie bardziej spektakularne krajobrazy. Mniej więcej kilometr od leśnej krzyżówki odbija od niej ekstremalna, górska droga do Strata Florida, przejezdna tylko dla prawdziwych pojazdów terenowych…
Tymczasem asfaltowa droga, kolejną serią zakrętów, znów wspina się na prawie 400 metrów i wije się pomiędzy częściowo zalesionymi, a częściowo zupełnie gołymi wzgórzami, po czym stromo opada do kolejnego skrzyżowania przy moście nad Camddwr – “potokiem śpiewającej wody”.
Obok mostu, trochę jak zjawa nie z tego świata, stoi tradycyjna czerwona budka telefoniczna. Samotnie, w absolutnym środku walijskiego pustkowia [pisaliśmy o niej tu: Ratujmy budkę telefoniczną z Nantymaen].
Droga odbijająca na południe, oznaczona drogowskazem [Soar-y-Mynydd], biegnie przez dobrych dziesięć kilometrów doliną “śpiewającej wody”, nie mijając nawet jednego domostwa! Na całych Wyspach podobne pustkowie znaleźć można chyba tylko w szkockich Highlandach.
W końcu, przy niebudzącym zaufania moście nad Camddwr, który w tym miejscu jest już konkretną rzeką, stoi Soar-y-Mynydd – najbardziej odludna kaplica w Walii.
Wybudował ją w 1820 roku Ebenezer Richard, kalwiński pastor z Tregaron, którego życiową misją było wznoszenie kaplic dla wiernych mieszkających na farmach środkowo-walijskiego pustkowia, daleko od jakichkolwiek większych osad. Oprócz oczywistej, religijnej funkcji, Soar-y-Mynydd pełniła też rolę miejsca spotkań i szkoły dla farmerskich dzieci. Zważywszy na odległości, codzienna droga do szkoły musiała być dla nich niezłym wyzwaniem.
Choć największą atrakcją kaplicy jest jej położenie na wyjątkowo pięknym odludziu, prosta, sterylna budowla też może urzekać. Wapnowane, śnieżnobiałe ściany, półokrągło zakończone okna, dach kryty łupkiem… W bryle budynku nie ma absolutnie nic zbędnego, żadnego ozdobnika. Podobnie skromne jest wnętrze kaplicy: skrzynkowe ławki, lekko podwyższony pulpit dla pastora i proste freski z walijskimi napisami jako jedyna ozdoba. Wprawne oko dostrzeże też kunszt stolarzy, ale próżno szukać tu kościelnego przepychu. Kalwiniści walijscy również w ten sposób manifestowali swoją wiarę i odrębność od innych wyznań, szczególnie anglikanów i katolików.
Bez względu na wyznanie, kaplica Soar-y-Mynydd to dobre miejsce na chwilę zadumy i krótką przerwę przed kolejnym etapem trasy – wyjątkowo krętą drogą wzdłuż wschodnich brzegów jeziora Llyn Brianne…
Llyn Brianne, oddany do użytku w maju 1973 roku, był jednym z ostatnich wielkich rezerwuarów wybudowanych w środkowej Walii. Podobnie jak w przypadku innych tego typu inwestycji, jego budowie również towarzyszyły protesty. Zważywszy jednak, że na całym ogromnym obszarze, który planowano zalać, znajdowała się tylko jedna farma, protesty szybko przygasły.
Trzeba też oddać sprawiedliwość pomysłodawcom i konstruktorom, że postarali się by projekt był możliwie najmniej szkodliwy dla środowiska, a nowy krajobraz służył społeczeństwu. Zaporę zbudowano w ciekawej technice – z gliny i kamienia pozyskanych lokalnie (i jest to prawdopodobnie największa tego typu zapora w Europie) i możliwie bez użycia betonu. Wyjątkiem jest odpływ wody, który przyciąga czasem amatorów ekstremalnego kajakarstwa.
Na potrzeby inwestycji, wybudowano też kilometry wąskich, ale asfaltowych dróg, które do dziś służą odwiedzającym te strony, co wcześniej było praktycznie niemożliwe dla zwykłych aut. Dodatkowo, na trasie wzdłuż brzegów jeziora przygotowano kilka parkingów i miejsc piknikowych.
Dziś cały obszar Llyn Brianne i częściowo przylegających do niego lasów – całość tworzy ogromny kompleks leśny Tywi Forest – objęty jest ochroną. W jeziorze nie wolno łowić ryb, kąpać się ani po nim żeglować, a w lasach, wśród innych projektów, próbuje się chronić populację czerwonej wiewiórki, niemal wymarłej w innych rejonach Wielkiej Brytanii.
Na ironię zakrawa fakt, że dwa ogromne zakłady przemysłowe, z myślą o których przede wszystkim budowano rezerwuar – walcownia blachy w Felindre i huta w Llansamlet – dziś już nie istnieją…
Warto też wspomnieć, że walijska nazwa Llyn Brianne… nie jest tak naprawdę walijska. To przypadkowe, bądź celowe przekręcenie nazwy jednego ze strumieni zasilających jezioro – Nant y Bryniau.
Nieco ponad kilometr od zapory, przy samotnej kaplicy w Ystradffin, znajduje się parking zarządzany przez RSPB (Royal Society for the Protection of Birds – Królewskie Towarzystwo Ochrony Ptaków). Sądząc po cmentarzu, kiedyś musiała to być pokaźna osada, po której dziś zostało ledwie kilka domów.
“Ptasi” parking wyznacza początek szlaku po niewielkim rezerwacie przyrody – Gwenffrwd-Dinas Nature Reserve. Część ścieżek biegnie po drewnianych pomostach, zbudowanych w gęstym, podmokłym lesie. Szlak prowadzi do jaskini Twm Siôn Cati – legendarnego walijskiego rozbójnika-Robin Hooda.
W przeciwieństwie do swojego kolegi po fachu z lasów Sherwood, Twm żył naprawdę. Urodził się około 1530 roku w Tregaron, po zachodniej stronie Cambrian Mountains. W ciągu swojego prawie osiemdziesięcioletniego życia zasłynął zarówno jako bard, właściciel ziemski, a nawet uczony z jednej strony, z drugiej – jako złodziej i rozbójnik grasujący po gościńcach. Problem w tym, że Twm znany jest przede wszystkim z przygodowej powieści Thomasa Llewelyna Pritcharda z 1828 roku. Autor nie silił się szczególnie na rzetelność i prawdopodobnie przypisał swojemu bohaterowi wyczyny całej menażerii brytyjskich i europejskich “Janosików”. Ale nie od dziś wiadomo, że legendy lubią żyć swoim własnym życiem i nie muszą pokrywać się z rzeczywistością…
Za Ystradffin surowe krajobrazy powoli łagodnieją, a droga staje się coraz szersza i jakby mniej kręta, aż w końcu dociera do Rhandirmwyn – zaskakująco dużej osady po kilkudziesięciu kilometrach bezludzia. Dawno, dawno temu, miejsce tętniło życiem jako poważny ośrodek wydobycia ołowiu. Ślady tej działalności można znaleźć w okolicznych lasach. Dziś życiem tętni głównie lokalny pub.
Z Rhandirmwyn można dość szybko dojechać do głównej drogi A483 i Llandovery – największego miasteczka w okolicy. Można też, mniej więcej dwa kilometry za osadą, odbić w lewo, w kolejną wąską dróżkę prowadząca do Cynghordy.
Tu, głęboką i zieloną dolinę rzeczki (Afon) Brân, przecina potężny i malowniczy Cynghordy Viaduct. Zbudowano go w latach 1867-68 dla Central Wales Lane, łączącej Shrewsbury w Anglii ze Swansea w Południowej Walii. Trzystumetrowa (choć różne źródła podają różną długość – od 259 do 305 metrów) i lekko wygięta kolejowa konstrukcja wspiera się na osiemnastu łukach, z których najwyższe sięgają 33 metrów, czyli wysokości kilkunastu pięter. Projektantem wiaduktu był Henry Robertson – słynny w swoim czasie inżynier. W Walii można podziwiać jeszcze co najmniej dwa wiadukty jego pomysłu – w Chirk i Cefn Mawr w Dolinie Llangollen.
W cieniu wiaduktu w Cynghordy, stoi niewielka kaplica metodystów – Gosen Chapel. Zbudowano ją w 1844 roku, na sielskim pustkowiu. Wierni musieli się trochę zdziwić, kiedy dwadzieścia lat później, dosłownie w ogródku ich kaplicy, pojawiła się gigantyczna kamienna konstrukcja…
Kilkaset metrów dalej docieramy do A483, gdzieś pomiędzy Llandovery a Llanwrtyd Wells. Tu kończy się trasa przez pustkowia południowych krańców Cambrian Mountains – zdecydowanie, jedna z najbardziej malowniczych tras w Walii, a i w Wielkiej Brytanii nie mająca wielu konkurentek.