All posts by Anna

Witajcie w Rhosllannerchrugog, czyli o potędze walijskich nazw miejscowości

Kto nie chciałby mieszkać w wioseczkach o malowniczych nazwach Llanvihangel Crucornau, Llandewi Skirrid, Llangatwg Feibion Afel, Swyddffynnon lub Rhosllannerchrugog? Wystarczy pomyśleć o radości podawania adresu rodzinie w Polsce..

Inna sprawa, kiedy kompletnie nieprzygotowany na dwujęzyczne doświadczenie próbujesz pierwszy raz gdzieś dojechać i dostajesz oczopląsu na najbliższym rondzie. Można się przyzwyczaić, gwarantujemy. Łatwo nie będzie, zgoda, ale można.

im-sooo-down1

Nie będziemy się tu w tej chwili zajmować sprawą wymowy nazw miejscowości, bo sami nie jesteśmy tu do końca kompetentni, ale postaramy się pomóc wam zobaczyć światło na końcu tunelu poprzez przybliżenie znaczeń nazw.

Znakomita większość nazw walijskich miejscowości wywodzi się z języka walijskiego. Niby oczywistość.. ale ci, którzy znają ten kraj wiedzą, że przez długi czas język walijski był w zaniku i dziś posługuje się nim na co dzień tylko jakieś 20% ludności tego kraju. Jednocześnie od kilkunastu lat obowiązuje ustawa o dwujęzyczności, która gwarantuje mówiącym po walijsku równe traktowanie; język walijski ma statut urzędowego, i chociaż czasem w praktyce bywa z tym różnie, to każdy urząd i każda instytucja zobowiązane są do dwujęzyczności w oficjalnych dokumentach. Kosztuje to mnóstwo pieniędzy i budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza w anglojęzycznych rejonach kraju i zwłaszcza w dobie kryzysu finansowego, ale kogo jak kogo, ale nas Polaków nie trzeba przekonywać jak istotne jest pielęgnowanie języka dla zachowania tożsamości narodowej.

Walijskie nazwy miejscowości, jakkolwiek wyglądają wręcz niemożliwie do wypowiedzenia, a tym bardziej zapamiętania, jak np. Pontrhydfendigaid, czy Llanfihangel Tre’r Beirdd, są zazwyczaj łatwe do rozszyfrowania dla znających kilka podstawowych słów związanych z geografią terenu lub funkcją miejsca. I tak np. słowo llan (czytaj chlan) oznacza kościół, miejscowość Llantrisant oznaczać będzie więc kościół-trzech(tri)-świętych(sant). Słówko mynydd (czytaj mniej więcej: mynyw) oznacza górę; stąd już blisko do rozszyfrowania znaczenia nazwy Llanfihangel-Tor-y-Mynydd czyli mniej-więcej kościół świętego Michała na wzgórzu. Proste, prawda? Taaaa..

Topografia terenu generalnie dostarcza elementów składowych dla ogromnego procentu walijskich nazw miejscowości. Popularnym terminem jest aber – ujście rzeki. I tak np. Aberystwyth oznacza ujście rzeki Ystwyth.

Innymi często spotykanymi w nazewnictwie elementami topograficznymi są: cwm (czytaj: kum) – dolina (Cwmafandolina rzeki Afan), tref – farma (Treforest), pont – most (Pontypridd), merthyr – męczennik (Merthyr Tydfil) itp.

Wielka Brytania była wielokrotnie w trakcie swojej historii podbijana, czy to przez Wikingów, Rzymian, czy Normanów; każdy z tych podbojów zostawił ślady w nazewnictwie miejscowości, które stanowi dziś kopalnię wiedzy historycznej i wymarzony pieszczoszek lingwistów historycznych. Głównie dotyczy to Anglii, ale i Walia może się tym i owym pochwalić.

I tak np. Rzymianie, którym nie udało się do końca podbić Walii, pozostawili po sobie słówko caer, oznaczające mniej więcej ufortyfikowany gród: Caerphilly, lub rzadziej używane walijskie Caerffili, oznacza ufortyfikowany gród założony przez niejakiego świętego Ffili.

Po Normanach pozostała np. malownicza nazwa Beaumaris, czyli piękne mokradła, albo Grosmont, czyli wielkie wzgórze.

Wikingowie pozostawili po sobie największą spuściznę w Anglii, ale i w Walii można się doszukać ich wpływów w nazwach miejscowości, z których najbardziej prominentną jest Swansea, która nie pochodzi od morza z łabędziami, jak mogłoby sugerować nowoczesne tłumaczenie, ale od wikinga Sveinna, który przybył w te okolice z misją łupieżczą, spodobało mu się i został.

Niektóre nazwy miejscowości zostały nadane przez liczne w pewnym okresie czasu wspólnoty religijne i są często odniesieniami do Biblii, np. Betlehem w Carmarthenshire, obecnie słynne głównie z tego, że turyści wysyłają z niego kartki świąteczne.

Nazwy takie jak Port Talbot albo Tredegar pochodzą z czasów rewolucji przemysłowej i są najczęściej nazwiskami rodowymi bogatych przemysłowców, którzy w tym okresie władali wszystkimi duszami w okolicy. Istnieje również, zwłaszcza w Walii południowej, spora ilość nazw czysto angielskich.

Walijskie nazewnictwo miejscowości (nie wspominając już nawet o angielskim) to fascynujący temat, o którym można pisać i pisać. Tym artykułem chcemy jedynie zasygnalizować pewne fakty, pokazać, że nie takie diabeł straszny, i zachęcić czytelników do samodzielnej eksploracji tak w książkach jak i w terenie. Pomóc w tym może np. taka oto sympatyczna książeczka:

slownik nazw miejscowosci

Ciekawostka: najbardziej znaną walijską nazwą jest oczywiście niemożliwa Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysilioggogogoch, należąca do niedużej miejscowości na wyspie Anglesey. Zabójcza nazwa, najdłuższa w Europie, bardzo się miejscowości przysłużyła: ambicją każdego turysty jest zrobić sobie pod  nią zdjęcie.

PS. Komuś jeszcze kojarzy się z czymś Llanddewi Brefi ze zdjęcia u góry strony..?

Symonds Yat – perełka Pogranicza

Walijska rzeka Wye stanowi miejscami naturalną granicę pomiędzy Walią a Anglią. Płynie przez dolinę o tej samej nazwie. Wye Valley powszechnie uważana jest za jedną z najbardziej malowniczych w kraju. Znacząca jej część objęta jest ochroną jako Area of Outstanding Natural Beauty, czyli Obszar o wybitnym pięknie naturalnym.

Symonds Yat to nieduża wioska położona właśnie nad rzeką Wye, po angielskiej stronie “granicy”, w połowie drogi z Ross on Wye do Monmouth. Rzeka przepoławia wieś, dzieląc ją na część wschodnią i zachodnią. Komunikacja między obiema częściami (nie licząc objazdowej  samochodowej) odbywa się za pomocą ręcznie przeciąganego promu; bilecik kosztuje coś koło funta, i przeliczając długość przeprawy – kilka minut – przez ilość turystów chętnych na tę atrakcję: złoty interes!

Symonds Yat leży na terenie Forest of Dean, ogromnego lasu z mnóstwem ścieżek idealnych tak dla spacerowiczów, jak i dla rowerzystów. Jedna ze ścieżek wiedzie z przystani wprost na punkt widokowy, z którego rozpościera się ikoniczny widok na dolinę rzeki Wye. Po drodze na szczyt można zobaczyć również słynną Symonds Yat Rock, charakterystyczną odrębną formację skalną. Malownicze zakola rzeki Wye znakomicie służą również amatorom sportów wodnych ze szczególnym uwzględnieniem kajaków, które można wypożyczyć na miejscu.

Ciekawostka: na szczycie wzgórza często można spotkać ochotników z RSPB (organizacja służąca ochronie dzikich ptaków) z teleskopami, przez które za darmo można sobie obejrzeć drapieżne ptaszki siedzące na jajach i takie tam.

Drobny, acz istotny szczegół: Symonds Yat dysponuje parkingiem, ale w weekendy i przy ładnej pogodzie można nie znaleźć wolnego miejsca, albo utknąć w korku na mikroskopijnej dróżce dojazdowej. Widziałam pana od kierowania ruchem, na którego wszyscy trąbili i który nie mogąc stawić czoła żądaniom zdenerwowanego społeczeństwa czmychnął do toalety, gdzie był pozostał, co wydatnie posłużyło sprawnemu rozładowaniu problemu komunikacyjnego. Tak czy inaczej, warto się wybrać do SY o relatywnie wczesnej porze i najlepiej w tygodniu poza sezonem. Parking jest płatny. Wioska dysponuje kilkoma przybytkami o charakterze noclegowo-obiadowym, z powszechnym dostępem do cream tea, jak również polem namiotowym.

Orientacyjny kod pocztowy, który powinien doprowadzić wasz satnav do parkingu:  GL16 7NZ. Mapa:

 

* Dodatkowa atrakcja – przepraw się przez rzekę przeciąganym promem, skręć w lewo i pójdź na leśny spacer wzdłuż rzeki. Po około 2 milach dojdziesz do kempingu, a potem do podwieszanego mostu (The Biblins Suspension Bridge), którym możesz wrócić na “swoją” stronę. Właśnie zrobiłeś ładne spacerowe kółeczko. Uwaga, przy wyjątkowo silnym wietrze most może być niebezpieczny. Warto upewnić się o której jest ostatnia przeprawa promowa żeby nie zostać odciętym po niewłaściwej stronie rzeki.

sy4

Drogi Czytelniku, darując nam kilka minut swojego czasu w postaci komentarza do tematu nie tylko sprawiasz nam ogromną przyjemność, ale również przyczyniasz się do rozwoju tej strony. Diolch Yn Fawr. 

Walia w top 10 według Rough Guide

fot. Rough Guide
Potwierdza się to, o czym my na Smoku wiemy już od dawna: Walia jest niezwykła.

Producent znakomitych przewodników turystycznych, Rough Guide (nawiasem mówiąc, ich The Rough Guide to Wales nie ma sobie równych) wytypował swoją dziesiątkę krajów, które trzeba odwiedzić w tym roku. Na ósmym miejscu, po takich tuzach jak Nepal czy Jordania, znalazła się Walia.  M.in. za dziką naturę, pamiątki historyczne wpisane w krajobraz; za wszystko, co ten kraj oferuje włóczęgom, poszukiwaczom piękna, amatorom aktywnego wypoczynku i wszelkiej maści eksploratorom. Od siebie dorzucilibyśmy jeszcze: za życzliwość i otwartość mieszkańców.

wales

Walia od dawna zasługuje na uwagę świata i uznanie jej walorów; zawsze w cieniu Szkocji czy nawet Anglii, wreszcie powoli zyskuje należne jej miejsce na mapie turystycznych destynacji. Cieszymy się z tego, jednocześnie mając nadzieję, że zachowana zostanie delikatna równowaga pomiędzy promocją, a ochroną cennej wyjątkowości tego kraju.

My ze swojej strony będziemy nadal dokładać swoją cegiełkę do popularyzacji tego kraju i wyciągania ludzi z domów; cieszymy się z każdego sygnału, że jesteście z nami.

gh

 

 

Hen Wlad fy Nhdau – Kraj Naszych Ojców

First things first, jak mawiają tubylcy:

nowy

A teraz do konkretów…

HEN WLAD FY NHDAU, walijski hymn narodowy, znany również pod angielską nazwą Land of Our Fathers (Kraj naszych ojców), jest w mojej opinii jednym z najładniejszych utworów w swojej kategorii. Szczególnej siły nabiera wykonywany przez męskie chóry, tudzież stadiony pełne kibiców.

Ta elegancka pieśń o pięknej melodii została napisana w 1856r; początkowo nosiła tytuł Glan Rhondda. Z czasem, kiedy jej popularność zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, tytuł zmieniono. Jej słowa są proste, mówią o miłości do rodzinnego kraju – kolebki poetów, pieśniarzy, wojowników i patriotów; kraju gór, dolin i klifów. Kraju, którego język i duch nigdy nie załamie się pod naciskiem najeźdźców; żaden wróg nigdy nie uciszy bliskich sercu dźwięków walijskich harf.

7faad72a56a91ccff7f35da3054f78d2924d4137

Dla tych, którzy znają nieco historię tego małego narodu znaczenie słów hymnu jest oczywiste. Walia została wiele setek lat temu podbita przez swojego o wiele większego sąsiada i do tej pory pozostaje tworem zależnym, principality, w dużej części rządzonym z Londynu. Dziś już nikt z mieczem w Walii nie wojuje, ale historia wciąż jest żywa w narodowej świadomości, a tendencje niepodległościowe płyną gdzieś w społecznym krwiobiegu. Nie na tyle poważnie, żeby zmienić stan rzeczy, ale wystarczająco, żeby nieżyczliwie spojrzeć na każdego, kto nazywa Walijczyków Anglikami.

Przed państwem Kraj Naszych Ojców, prosto ze stadionu. To podczas turniejów rugby miłość do hymnu narodowego objawia się najjaskrawiej. Nie znaczy to, że każdy zna jego wszystkie słowa; na szczęście w refrenie wszyscy dają radę.. Rzeczywistość, szczególnie ta językowa, jak zwykle bywa w takich sytuacjach średnio przystaje do romantycznych wizji poetów, ale komu to ostatecznie przeszkadza..?

 

Dobry film dziś widziałam: Pride

Co wspólnego mogą mieć geje z Londynu z małą walijską wioską i strajkami górników z lat 80-tych? Jak się okazuje, całkiem sporo. Zapraszamy na oparty na niesamowitej prawdziwej historii film  z gatunku “feel good”, znakomicie zagrany, zabawny, mądry, a przy okazji bez zadęcia poruszający ważne kwestie społeczne, które kształtowały lata 80-te i poniekąd nasz dzisiejszy świat.

Rok 1984 był w UK rokiem brutalnie tłumionych strajków górniczych, apogeum rządów konserwatystów pod przewodnictwem Żelaznej Damy i początkiem narastających podziałów w lokalnych społecznościach. Sytuacja była szczególnie ciężka na północy Anglii i w Walii, w której górnictwo było podstawowym przemysłem i źródłem utrzymania dla ogromnej części społeczeństwa. Jednym ze sposobów na ‘złamanie’ strajkujących było odbieranie im prawa do jakiejkolwiek pomocy socjalnej. Niejednej rodzinie zajrzała w oczy skrajna bieda.  Cały kraj organizował spontaniczne akcje wsparcia dla górników. Zbierano głównie pieniądze i żywność. Ogromnie liczyło się również wsparcie moralne.

W tym samym czasie, kiedy górnicy walczyli o swoje miejsca pracy, geje i lesbijki walczyli o swoje miejsce w społeczeństwie. Obie te grupy znalazły w sobie nieoczekiwane wsparcie.

Nie będziemy tu zdradzać szczegółów ani wyprowadzać analiz; ani tu miejsce po temu, ani się na tym specjalnie nie znamy. Wyjątkowo zgodnie natomiast polecamy Pride jako apoteozę humanizmu, i afirmację tego, co w ludziach najlepsze: solidarności, przyjaźni i akceptacji, która wynika nie z uczonych książek i uniwersyteckich wykładów, ale z najzwyklejszego kontaktu z drugim człowiekiem. Nie bez znaczenia jest to, że plejada aktorskich znakomitości daje w filmie absolutny popis gry aktorskiej, a nienaganne walijskie akcenty Imeldy Staunton czy Billa Nighy’ego roztopią serce każdego waliofila.

Ten film zostawi was w wyśmienitych humorach, z ciepłem w sercu i odnowioną, przynajmniej chwilowo, wiarą w ludzi.

Pride, 2014, reż. Matthew Warchus. Film ukazał się w Polsce pod absolutnie idiotycznym tytułem Dumni i wściekli. Zobacz zwiastun:

 

Diabeł, wodospad i trzy mosty

Devil’s Bridge to jedna z największych atrakcji tzw. ‘zielonej pustyni’ środkowej Walii. Znajduje się w małej osadzie o tej samej nazwie, położonej o kilkanaście mil na wschód od Aberystwyth w hrabstwie Ceredigion. Zasadniczo chodzi, jak prawdopodobnie już wywnioskowałeś, o most. Ale nie tylko.

Legenda głosi, że dawno, dawno temu, kiedy w Devil’s Bridge nie było jeszcze żadnego mostu, a może nawet i żadnej osady, pewnej babie uciekła krowa. Ku powszechnemu zdumieniu zwierzę odnalazło się na drugim brzegu rwącej rzeki. W żaden sposób nie można było się do niego dostać. Baba wpadła w czarną rozpacz. Na to pojawił się, jak to zwykle bywa w takich podbramkowych sytuacjach, diabeł i zaproponował, że wybuduje most. Oczywiście nie za darmo. Zapłatą miała być – uwaga, niespodzianka – dusza, której posiadacz przejdzie most jako pierwszy. Baba zgodziła się z ciężkim sercem, nie widząc innego wyjścia. Tuż przed wejściem na most wpadła jednak na genialny w swej prostocie pomysł. Wyjęła z kieszeni kawałek chleba i rzuciła go przez całą długość mostu; za chlebem pobiegł.. pies. I tak sprytna baba wykiwała diabła. Diabeł się był cokolwiek zdenerwował i opuścił te strony, podobno na zawsze. Most pozostał. Co stało się z pechowym psem, kroniki nie podają.

Tyle legenda, pięknie służąca miejscu przez ostatnie dwa stulecia w formie magnesu na turystów; w rzeczywistości pierwszy z trzech mostów Devil’s Bridge został prawdopodobnie wybudowany przez mnichów rezydujących w niedalekim opactwie Strata Florida. Stoi w tym miejscu od XI stulecia i nadal ma się całkiem dobrze. W 1708 roku nadbudowano nad nim drugi most, również kamienny, ale większy, a dwieście lat lat później nad oboma mostami powstał trzeci, żelazny. Jako całość, konstrukcja jest prawdziwym unikatem.

Mosty pochylają się nad głębokim wąskim wąwozem, którym pędzi intensywnie zasilana częstymi opadami rzeka Mynach. Tuż za mostami rzeka spada w dół spektakularną 90-metrową pięciopoziomową kaskadą – główną atrakcją Devil’s Bridge. Jedyny sposób, żeby obejrzeć to imponujące dzieło natury, to skorzystać z dłuższego z dwóch dostępnych spacerów. Teren jest ogrodzony i trzeba zapłacić za wstęp – albo osobie w budce, albo wrzucić monetę przy bramce. W tej chwili wstęp na dłuższy spacer z widokiem na wodospad kosztuje przy bramce 2 funty, a na krótszy, z którego można podziwiać mosty i pędzącą wąwozem rzekę – 1 funta. Warto skusić się na oba. W trakcie dłuższego spaceru (około 40 minut) można podziwiać wodospad w całej okazałości z daleka oraz z bliska ze strategicznie ulokowanych platform widokowych. Trasa składa się w dużej części ze  stromych kamiennych schodów, które przy deszczu mogą być śliskie, należy zachować ostrożność. Z uwagi na ukształtowanie i wymagania terenu atrakcja nie jest przystosowana dla osób niepełnosprawnych. Parking jest bezpłatny; kod pocztowy dla satnavu: SY23 3JW. Strona zarządcy. Mapa:

Niedaleko od mostów znajduje się liczący sobie około 300-tu lat hotel z kafeją o specyficznym, lekko podupadłym klimaciku. Warto sobie pozwolić na filiżankę gorącej herbaty i kromkę bara brith, tradycyjnego walijskiego chlebka z owocami spożywanego z masłem. Jako bonus można sobie dyskretnie poobserwować lokalnych seniorów, którzy przychodzą tam na swój tradycyjny niedzielny obiad.

Devil’s Bridge to mocno klimatyczne miejsce, zwłaszcza jesienią i zimą, kiedy jest szaro i mokro, i nie kręci się wokół zbyt wielu turystów. Idealne miejsce na morderstwo… W każdym razie na ekranie. Wiedzą o tym miłośnicy serialu Hinterland (walijski tytuł Y Gwyll). Dla niezorientowanych, Hinterland to kręcony w Walii (i w dużym stopniu po walijsku) i utrzymany w duchu skandynawskiego noir serial kryminalny wykorzystujący dzikie i bezludne plenery środkowej Walii jako ponuro-efektowne miejsca zbrodni. Akcja jednego z odcinków toczy się właśnie w Devil’s Bridge, i nie zaprzeczam, to ten fakt skusił mnie ostatecznie do złożenia tam długo odkładanej wizyty. Na zwiastunie poniżej można zobaczyć i mosty, i wąwóz z rwącą wodą i klimatyczny hotel.

Latem, w otoczeniu zieleni i promieni słońca to piękne miejsce ma zapewne zupełnie inny klimat. Ale mnie osobiście ten lekki jesienno-deszczowo-zbrodniczy dreszczyk bardzo przypadł do gustu.

Tutaj znajdziesz nasz wyczerpujący artykuł na temat walijskiej ‘zielonej pustynii’. Zapraszamy.

Drogi Czytelniku, darując nam kilka minut swojego czasu w postaci komentarza do tematu nie tylko sprawiasz nam ogromną przyjemność, ale również przyczyniasz się do rozwoju tej strony. Diolch Yn Fawr. 

Na tropie świąt

Victorian Christmas

Jak Brytania długa i szeroka, imprezy przedświąteczne są integralną częścią grudniowego krajobrazu. Wiktoriańskie jarmarki, wspólne śpiewanie kolęd przy współudziale grzanego wina i mince pie, zimowe wonderlandy – każdy może znaleźć coś dla siebie.

Wiele imprez już się odbyło, ale nadal sporo przed nami. Poniżej podajemy kilka propozycji. Ale tak naprawdę wystarczy dobrze rozejrzeć się w swojej najbliższej okolicy, a na pewno jakiś festynik czy chociażby wspólne kolędowanie gdzieś się odbywa.

Caerphilly Christmas Market

P1090896

Jak co roku nieduże sympatyczne miasteczko Caerphilly zaprasza na wielki jarmark świąteczny. Impreza odbędzie się w weekend 12-13 grudnia w godzinach 9-17 (sobota) i 10-16 (niedziela). Mnóstwo ładnych rzeczy ucieszy oko; można będzie zjeść coś z licznie reprezentowanej kuchni międzynarodowej, kupić lokalne produkty prosto od farmerów, wypatrzeć jakąś ciekawą ręcznie wykonaną ozdobę na choinkę, posłuchać kolęd itp. Dodatkową atrakcją jest festyn średniowieczny na zamku (tak, tak, tym słynnym zamku w Caerphilly, wstęp płatny). W swojej kategorii jarmark świąteczny w Caerphilly należy do najlepszych i warto się na niego wybrać. Uwaga, najlepiej skorzystać z park&ride, bo do miasteczka ciągną tłumy i znalezienie miejsca parkingowego może graniczyć z cudem. Strona organizatora.

Dodatkowa ciekawostka z Caerphilly: 23 grudnia odbędzie się River of Light Parade, czyli procesja lampionów wykonanych głównie przez dzieci z miejscowych szkół. Zacznie się o 6.30 spod dworca kolejowego.

Ffestiniog & Welsh Highland Railway

Ffestiniog Welsh Highland Railway16x9

Kto wybiera się w okolicach 12-13 oraz 19-20 grudnia do Snowdonii, zwłaszcza z dziećmi, może zafundować sobie specjalną świąteczną przejażdżkę ciuchcią parową. Podobno obsługa będzie w kostiumach z epoki wiktoriańskiej, Santa ze swoimi pomocnikami będzie wręczał dzieciom prezenty, podczas gdy ich rodzice będą raczyć się kieliszkiem sherry i mince pie. Więcej informacji o trasie kolejki tutaj.

Brecon Mountain Railway

DSCN2781

Podobnie jak w Snowdonii, parowa ciuchcia św. Mikołaja działa również w malowniczym parku narodowym Brecon Beacons. Pociągi jeżdżą z Pant Station niedaleko Merthyr Mawr do Santa’s grotto, gdzie na każdego czeka upominek. To bardzo popularne wydarzenie wśród rodzin z dziećmi, warto zadzwonić i zarezerwować bilety z wyprzedzeniem:  01685 722988.

Przygotowania do Świąt w St Fagans

1

Muzeum Życia Walijskiego St Fagans w Cardiff zaprasza wszystkich w weekend 12-13 grudnia na Family Christmas Craft Activities. Będzie można popatrzeć m.in. jak artyści ręcznie wytwarzają ozdoby i samemu spróbować swoich sił. Skansen St. Fagans to urocze miejsce, w którym – niezależnie od organizowanych imprez – zawsze miło spędzić pół dnia eksplorując chaty z paleniskami, kościołki, piekarnię wypiekającą walijskie ciasteczka, wiktoriańskie sklepy czy starannie pielęgnowane ogrody. Szczegóły tutaj.

Winter Wonderland w Cardiff

3-1444058896

Światła, muzyka, lodowisko, karuzele, zapach niemieckich kiełbasek – taki stały zimowy wonderland usytuowany przed muzeum narodowym oferuje stolica Walii. Więcej informacji na ich stronie.

Przygotowania do Świąt w Llancaiach Fawr

zachc3b3d2

Dworek Llancaiach Fawr położony niedaleko miejscowości Nelson/Treharris, znany jest z prezentowania historii w sympatycznie praktyczny sposób (obsługa w strojach z epoki posługuje się piękną starą angielszczyzną) oraz organizacji wszelkich imprez typu Ghost Watching, czy właśnie imprezy około-świąteczne. W sobotę i niedzielę 12-13 grudnia dworek zaprasza wszystkich do wzięcia udziału w przygotowaniach do świąt; będzie m.in. wyrabianie świec, mydełek lawendowych i innych tradycyjnych ozdób świątecznych, które potem będzie można zabrać do domu. Wszystko będzie okraszane klasyczną muzyką z epoki; bez wątpienia z dworkowej kafei będzie dochodził zapach mince pies. Wstęp 7.95 / osoba dorosła, 6.50 dziecko. Więcej informacji tutaj

Kreatywny transfer dóbr w Port Eynon

Kilka stuleci temu jedną z najpopularniejszych profesji w południowej Walii był kreatywny transfer i dystrybucja dóbr, znane również pod niesympatyczną alternatywną nazwą “przemyt”.

Pomysłowość panów dystrybutorów była nieograniczona; do dziś zachowało się m.in. takie oto sprytnie wbudowane w klif centrum dystrybucyjno-logistyczne, przez niektórych określane jako “dziupla przemytnicza”. Klif skutecznie maskował przybytek przed wścibskim zainteresowaniem służb oraz przypadkowych przechodniów. Dostęp wymaga pewnej akrobatyki, ale warto się potrudzić, bo wrażenie jest dość niesamowite.

Port Eynon, Culver Hole

Dziupla nosi oficjalną nazwę Culver Hole. Słówko culver pochodzi ze staroangielskiego i oznacza gołębia; hole to oczywiście dziura w czymś. Gołębie to w dzisiejszych czasach prawdopodobnie jedyni mieszkańcy Culver Hole. Nie trzeba jednak wierzyć tej informacji na słowo. Jeśli masz odwagę i jesteś dość wysportowany, możesz wspiąć się do Dziupli po linie i sprawdzić, czy aby na pewno nie zapodziało się tam jakieś nierozdystrybuowane dobro.

Jak dostać się do tego miejsca? Znajduje się ono na Półwyspie Gower blisko miejscowości Port Eynon. Przy dojściu do  plaży należy skierować się w prawo i udać się na spacer krawędzią klifu. W pewnym momencie zauważysz niedużą ścieżkę zmierzającą w dół, i przecinającą klif mniej-więcej w połowie. Dalej będzie trochę skał i głazów, więc zachowaj ostrożność. Warto się troszkę pogimnastykować, bo satysfakcja eksploratorska gwarantowana, zwłaszcza, że nawet Walijczycy często o tym miejscu nie słyszeli. Podejrzewam, że w czasie odpływu można dojść do Culver Hole plażą, ale nie sprawdzałam.

Samo Port Eynon nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza szeroką plażą, ale znajduje się w nim także inna lokalna atrakcja, może nie aż tak ciekawa jak Culver Hole, ale można rzucić okiem. To ruiny Salt House z XVIII wieku, przybytku, którego oficjalnym przeznaczeniem była “ekstrakcji soli z wody morskiej”. W rzeczywistości, zgodnie z lokalną tradycją, miejsce służyło za przemytniczą melinę paserską.  Ruiny znajdują po drodze do Culver Hole i można je sobie odwiedzić bezpłatnie.

pe

Orientacyjny kod pocztowy dla satnavu: SA3 2AP.

Zima w Libanusie

Brecon Beacons z Libanusa

Późna jesień i zima wcale nie oznaczają, że musisz zamknąć się w domu, owinąć kocem i próbować przeczekać.

Redakcja Smoka doskonale rozumie pokusę, zwłaszcza, że sama nie przepada za sympatycznym walijskim zjawiskiem znanym jako pozioma mżawka w twarz; ale już samo zimno nie powinno być dla nikogo wymówką. Nalegamy na to, by nie ustawać w eksploratorskich wysiłkach i walczyć z zimowym przygnębieniem za pomocą zaróżowionych policzków, sympatycznych widoków i gorącej herbaty, która zawsze gdzieś tam czeka na heroicznego zimowego wędrowca.

Zachęcamy wszystkich do zimowych odwiedzin w samym środku górskiego parku narodowego Brecon Beacons.

Libanus to mikroskopijna wioseczka, znana głównie z tego, że na jej obrzeżach mieści się główne parkowe Centrum Informacyjne (Visitor Centre).  To nie tylko miejsce, gdzie można dowiedzieć się czegoś o samym parku; to również, co także uważamy za niezmiernie ważne, kafeja z przyzwoitej jakości jedzeniem. A także sklepik z plastikowymi smokami, mapami, wyrobami regionalnymi itp. Stąd też rozchodzi się kilka łagodnych szlaków z panoramicznymi widokami gór idealnych na każdą kondycję. Uwaga, czasem szlaki są błotniste, zadbaj więc o porządne buty, a i kalosz nie hańba. Parking jest płatny, ale nieprzesadnie, a każdy penny idzie na utrzymanie centrum, więc nie ma co kombinować, wszak cel szczytny.

droga z Libanusa

Informacje praktyczne: Visitor Centre jest otwarte cały rok z wyjątkiem pierwszego dnia świat Bożego Narodzenia. Godziny otwarcia w zimie: 9:30 – 16:30. Uwaga, ciepłe posiłki (pies, lazania, itp., w tym opcje vege) serwują do 14, potem już tylko kawa i ciacho.

dsc_0228

Centrum znajduje się w niedużej odległości od głównej, niezwykle malowniczej drogi A470 z Methyr Mawr do Brecon, której uroki już kiedyś zachwalaliśmy; przykryta śniegiem wydaje się być jeszcze ładniejsza niż zwykle.

12240868_961151647282344_2607388886805170108_o

Kod pocztowy dla satnavu: LD3 8ER. Strona parku ze wszystkimi informacjami: www.breconbeacons.org.

Poppy appeal – czyli o co chodzi z tymi makami

Poppies_by_Benoit_Aubry_of_OttawaNiektórzy wiedzą, ale wielu pewnie się zastanawia: o co chodzi z tymi czerwonymi makami, które pojawiają się na początku listopada w klapach marynarek i przy dekoltach sukienek prezenterów telewizyjnych, polityków, osób publicznych i zwykłych zjadaczy tostów z marmoladą. O co chodzi z tymi stoiskami sprzedającymi plastikowe czerwone kwiatki, i czemu często sprzedają je staruszkowie w mundurach wojskowych..?

Zbliża się 11 listopada, a z nim obchodzony w Wielkiej Brytanii i krajach Commonwealthu Remembrance Day, czyli Dzień Pamięci. Przypada zawsze w niedzielę najbliższą tej znamiennej dacie; z tego powodu jest też alternatywnie zwany Remembrance Sunday. Jest obchodzony od czasu zakończenia pierwszej wojny światowej; zainaugurował go ojciec obecnej królowej, król Jerzy V.  Początkowo Dzień Pamięci miał służyć uczczeniu żołnierzy poległych w pierwszej wojnie światowej; z czasem przekształcił się w dzień pamięci o wszystkich żołnierzach i żołnierkach brytyjskich sił zbrojnych, którzy zginęli na frontach rozmaitych wojen i konfliktów, które miały i mają miejsce w dzisiejszym świecie.

DSCN1606Prawie w każdej brytyjskiej miejscowości można znaleźć War Memorial, czyli w dosłownym tłumaczeniu ‘pomnik wojny’. Ma zazwyczaj formę krzyża lub obelisku. W Remebrance Day zostaną pod nimi złożone wieńce z plastikowych maków i inne, często bardziej osobiste dowody pamięci. Królowa, członkowie rządu, przedstawiciele kościołów i innych organizacji tradycyjnie złożą swoje wieńce pod pomnikiem Cenotaph w Londynie.

DSC_0230DSCN1619Wielka Brytania ma szczególny stosunek do swoich sił zbrojnych, które kiedyś budowały Imperium. Remembrance Day to nie czas na analizy politycznych decyzji, zapędów kolonialnych, win i zadośćuczynień; w Dzień Pamięci oddaje się hołd tym, którzy poświecili swoje życie w służbie krajowi. Maczek jest symbolem wiary w określone wartości i symbolem patriotyzmu, szczególnie dla starszego pokolenia. Mnie osobiście kojarzy się oczywiście z czerwonymi makami na Monte Cassino.

DSCN1612

Z Dniem Pamięci łączy się tzw. Poppy Appeal, Jest to akcja prowadzona przez organizację charytatywną Royal British Legion, która zajmuje się szeroko rozumianym wsparciem dla weteranów oraz ich rodzin, a także opiekuje się rodzinami  żołnierzy poległych na misjach. Całkowity dochód ze sprzedaży maczków przeznaczony jest właśnie na te cele.

poppy_3491899b

Na rowerze przez południową Walię – część 2

zasluzony odpoczynek

Zapraszamy na drugą część subiektywnego przeglądu tras rowerowych południowej Walii. Pierwszą część z łatwiejszymi trasami dla każdego znajdziesz tutaj.

 

Maesteg – Afan Argoed – Maesteg

 czyli żarty się skończyły

17

To nie jest jakoś szczególnie długa trasa, ale dość wymagająca, zwłaszcza ostatni etap. Zaczynając z końcowej stacji kolejowej w Maesteg wyjeżdżasz z parkingu, skręcasz w prawo w Castle Street i przejeżdżasz przez światła. Po chwili 1skręcasz w prawo i zaraz znów w prawo za niebiesko-czerwonymi znakami ścieżki rowerowej 885. Podążasz za drogowskazami na Afan Argoed. Ścieżka jest bardzo dobrze oznaczona. Uwaga, w pewnym momencie połączy się z dość ruchliwą drogą, jednocześnie morderczym krętym podjazdem – zachowaj ostrożność. Dobra wiadomość, potem w  nagrodę będzie ‘w dół’ – to lubimy. Niedługo za miejscowością Cymmer po lewej stronie pojawi się twój cel: Visitor Centre w Afan Argoed. Tu 3można odpocząć, nagrodzić się ciachem i kawą w kafei, a nawet obejrzeć małe sympatyczne muzeum górnictwa. Możesz pokręcić się po okolicy próbując któryś z ich licznych szlaków, albo ruszyć w powrotną drogę. Masz dwie opcje: zawrócić tą samą trasą, wiedząc, jaki rodzaj podjazdów cię czeka.. albo jechać dalej tą sama drogą, w błogiej nieświadomości nadchodzącej mordęgi, ciesząc oko malowniczymi wzgórzami. W razie wątpliwości co do kierunku11 drogi wypatruj znaków drogowych na Maesteg. Możesz zatrzymać się w pubie w miejscowości Bryn; nie przeoczysz, to ten ogromny budynek przy samej drodze, od którego rozpoczniesz na szczęście ostatni tego dnia, ale chyba najbardziej morderczy podjazd. A potem już tylko miły sercu zjazd do centrum Maesteg. Właśnie pokonałeś mniej więcej 27 km w dół i w górę, możesz nagrodzić się poczuciem ogromnej satysfakcji. Polecam prześledzić trasę na google maps.

mstg to afan ar

Ffordd y Gyffraith – Langynwyd Ffordd y Gyffraith

podjazdowy hardkor w ładnych okolicznościach przyrody

dscn1098

Kolejna ‘moja’ trasa. Teoretycznie leży w większości na terenie wioski Cefn Cribwr; w praktyce cywilizację spotyka się na samym końcu, w wiosce Llangynwyd położonej niedaleko od Maesteg. Cywilizacja ma postać miłego oku stareńkiego pubuDSCN0876 krytego strzechą, drugiego pubu, kilku domów i przystojnego cmentarza. Wszystko czego człowiekowi w życiu potrzeba. Niestety, żeby tam dotrzeć będziesz musiał stoczyć nierówną walkę z jednym z liderów spośród tak wielu morderczych podjazdów w tym kraju. Dobra wiadomość: droga będzie pusta, więc jeśli tak jak ja zdecydujesz zsiąść z roweru i pchać go pod górę, nikt oprócz kilku owiec nie będzie świadkiem twojej jakże usprawiedliwionej chwili słabości.

10365654_928779777156281_7844361772824494188_oZostawiasz samochód w.. miejscowości..? Trzy domy na krzyż, nazwa dłuższa niż miejscowość: Ffordd Y Gyffraith (kod orientacyjny dla satnavu CF32 0BS). Wjeżdżasz w pnącą się do góry country lane (to jest właśnie ten killer podjazd) i jedziesz cały czas aż dojedziesz do skrzyżowania w formie litery T. Jedziesz w prawo do Llangynwyd. Wracając na tym samym skrzyżowaniu nie skręcaj w drogę, którą przyjechałeś, tylko pojedź kawałek dalej i potem skręć w lewo w leśną drogę (będą bramki i tablica informacyjna). Będzie cały czas w dół przez las, bardzo przyjemny zjazd.  Doprowadzi cię do drogi którą wrócisz do Ffordd Y Gyffraith. Takie kółeczko. ( mil (około 13 km) ale ostrzegam: będzie wysiłek.ww4

Uwaga, bonus dla uważnych: prawie przy samym końcu tego zjazdu przez las można wypatrzeć po prawej stronie w dole między drzewami małe urocze szmaragdowe jeziorko, pozostałość po przemyśle, który kiedy okupywał te ziemie. Warto się tam na chwilę zatrzymać.

Jak zwykle polecam prześledzić tę trasę na google maps.

ffordd

Taff Trail

całość za jednym zamachem – sen czempiona

2-2

Słynny w całym kraju opisany już na Smoku Taff Trail jeden z najbardziej malowniczych szlaków w Walii. Biegnie z Cardiff do Brecon i składa się z odcinków o różnym stopniu trudności. Nie musisz pokonywać całego za jednym zamachem (53 mile!), chyba, że masz świetną kondycję i ambicje na wyczyn. Szczególnie końcowy etap biegnący przez góry Brecon Beacons należy do wymagających. Zwłaszcza, jeśli po dotarciu do Brecon musisz wrócić do miejsca w którym pozostawiłeś samochód. Dokładniejszy opis Taff Trail znajdziesz tutaj. Sprawdziłam, polecam, świetna trasa.

Na rowerze przez Południową Walię – część 1

na rower!

Przy okazji całkiem ładnej w tym roku wiosny nie zapominamy o amatorach dwóch kółek.

Zapraszamy na subiektywny i oczywiście niepełny przegląd tras rowerowych dostępnych głównie mieszkańcom południowej Walii, konkretnie hrabstw Bridgend i Neath Port Talbot, ale oczywiście nie tylko, jeśli transport roweru nie jest dla ciebie problemem. W pierwszej części skupimy się na trasach łatwiejszych, niemal rodzinnych, w drugiej opiszemy kilka przykładów tras bardziej wymagających, nie tylko kondycyjnie, ale również pod względem bezpieczeństwa jazdy. Większość tras można traktować również jako ścieżki spacerowe, ale należy pamiętać, że to rowerzyści są ich głównymi użytkownikami.

Jeśli dopiero zaczynasz lub planujesz zacząć swoją przygodę z rowerem, zapraszamy do zakładki Walia Rowerem, w której znajdziesz spoko przydatnych informacji praktycznych.

Afan Forest Park (Afan Argoed)

Afan Argoed

Miejsce idealne na spacery i przejażdżki. AFP to park krajobrazowy położony w hrabstwie Neath Port Talbot, kilka mil na północ od Maesteg. Jest znany w całym kraju ze znakomitych tras rowerowych dla ‘górali’, ale oferuje coś dla każdego, włączając rodziny z małymi dziećmi. Został już wcześniej opisany na Smoku, więc zainteresowanych zapraszam pod link.

Bryngarw Park i ścieżka rowerowa Garw Valley Cycle Path

GVCP

Bardzo przyjemna i nietrudna leśna ścieżka rowerowo-spacerowa wiodąca z Bryngarw Park (kod pocztowy dla satnavu: CF32 8UU) przez Garw Valley do Blaengarw. Numer ścieżki: 884. Mniej więcej 8 km w jedną stronę, głównie po płaskim. Zaraz za parkingiem, kafeją i toaletami skręcasz w prawo na ścieżkę i pozostajesz na niej do samego końca. Nagrodą za wysiłek jest powyższy widoczek. Na trasie tu i ówdzie można wypatrzeć skrywane przez drzewa pozostałości po przemysłowej historii tych okolic: kamienne mostki czy rozmontowane torowiska, pod koniec trasy również widoki stają się coraz bardziej efektowne. Po powrocie do Bryngarw koniecznie należy się nagrodzić herbatą w porcelanie i może, może, porządnym kawałkiem ciasta marchewkowego w przyparkingowej kafei.

Park Slip do Bedford Park

ps

Przyjemna i niewymagająca trasa stanowiąca część krajowej ścieżki rowerowej nr. 4 (NCN 4). Z bezpłatnego parkingu przy Visitor Centre w Park Slip (kod pocztowy dla satnavu: CF32 0EH) podążasz za niebiesko-czerwonymi znakami ścieżki. Poprowadzi cię przez pola, wzdłuż linii lasu, koło stawu; potem przekroczysz drogę i pojedziesz dalej w kierunku na Bedford Park. Na końcu ścieżki w Bedford Park zawróć. Ciekawostka: w Bedford Park są do obejrzenia dość malownicze pozostałości po  hucie żelaza; ładne miejsce na odpoczynek i mały pikniczek. Visitor Centre w Park Slip oferuje przysłowiową kawę i ciacho; nie bądź nieśmiały, pozwól sobie.

Bridgend – Ogmore by Sea – Bridgend

happy

Trasa, którą sama sobie wymyśliłam. Zaczynasz z Newbridge Hills w Bridgend (tereny zielone niedaleko Recreation Centre, kod pocztowy dla satnavu: CF31 4AH).  Jedziesz przez cały teren zielony wzdłuż rzeki. Przechodzisz tunelem pod dwupasmówką (uwaga na głowy, nisko) i podążasz za wąską ścieżką. Przechodzisz przez bramkę i jedziesz dalej przez całe pole, aż do następnej bramki która znajduje się niedaleko od sympatycznego kamiennego mostku (warto rzucić okiem). Potem skręcasz w lewo i jedziesz cały czas aż do skrzyżowania z  Ewenny Road. Włączasz się do głównej drogi do Ogmore By Sea i zostajesz na niej do samej plaży. To nie jest długa trasa, ale ostatni podjazd tuż przed samą plażą może być trochę wymagający. Uważaj na spory momentami ruch. Wracając tą samą trasą możesz sobie podarować mały bonus i skoczyć do Merthyr Mawr i zamku w Ogmore.

Bridgend – Ogmore Vale – Bridgend

og

Dość długa ale nieprzesadnie wymagająca trasa. Możesz zaparkować na płatnym parkingu przy stadionie Bridgend Ford Brewery Field (kod dla satnavu: CF31 4JE) albo gdzieś przy prywatnych domach lub budynkach komercyjnych bliżej Wildmill. Rozejrzyj się za niebiesko-czerwonymi znakami krajowej ścieżki rowerowej nr 883 (początkowo może to być ścieżka nr 885 i krajowa 4), która poprowadzi cię przez okoliczne tereny zielone, wzdłuż rzeki, przez kilka niedużych miejscowości, aż do samego Ogmore Vale, jednego z miasteczek Doliny Ogmore Valley.

Część druga w przygotowaniu…

___________________

Przy planowaniu wycieczki przydatna może okazać się stronka Sustrans, organizacji która sprawuje opiekę nad całym systemem ścieżek rowerowych w UK. Mapki google są również przydatne.

Wasze komentarze i sugestie będą mile widziane.

Cofiwch Dryweryn – pamiętaj o Tryweryn

Cofiwch Dryweryn

Jednym ze sposobów odnalezienia się na emigracji jest zrozumienie z jakiego miejsca w historii i kulturze wzięli się ludzie, z którymi przyszło nam żyć. Poznanie spraw, które ich ukształtowały, dowiedzenie się, co jest dla nich ważne. Z czego się śmieją. Na kogo głosują. Co ich boli.

Dzisiejsza Walia została ukształtowana w dużej mierze przez dwa czynniki: okupację angielską i opozycję wobec niej. Świadomie używam terminu okupacja, chociaż naturalnie kraj nie znajduje się w stanie wojny i nie jest obiektem żadnej czynnej przemocy. To właściwie bardziej forma systemu kolonialnego. Mniej więcej 700 lat temu ogromna Anglia podbiła malutką Walię. Uczyniła z niej podległą sobie prowincję i praktycznie odebrała możliwość podejmowania jakichkolwiek decyzji. W zamian dała zaszczyt bycia częścią wielkiego imperium. Szkocja jest w dużej części niezależna i sama zdecydowała kiedyś o wstąpieniu do Unii;  Walii nikt o zdanie nie pytał.

Niechęć Walijczyków do Anglii jest stale obecna na pewnym poziomie. Płynie gdzieś podskórnie, w społecznym krwiobiegu. Manifestuje się podczas meczy rugby, rzadziej podczas dyskusji o gospodarce czy polityce. W dowcipach w rodzaju “Polak, Rusek i Niemiec”. Westminster zawsze traktowało Walię przedmiotowo; brytyjscy politycy przypominają sobie o niej najczęściej w okolicach wyborów. Dla sporej części Anglików Walia to co najwyżej cel wypadów wakacyjno-weekendowych.

Jednym z najbardziej jaskrawych przejawów walijskiej bezsilności wobec arogancji angielskiej administracji jest historia utworzenia sztucznego jeziora, dziś znanego pod nazwą Llyn Celyn.

Llyn Celyn, fot. ze strony natureflip.com

W roku 1957 rada miasta Liverpool umyśliła sobie i przeforsowała w brytyjskim parlamencie (przy silnej walijskiej opozycji) decyzję o budowie sztucznego zbiornika wody pitnej dla Liverpoolu. Zbiornik miał powstać w północnej Walii w dolinie rzeki Tryweryn; problem polegał na tym, że znajdowała się tam nieduża wioska o nazwie Capel Celyn, w której od wielu pokoleń żyła nieduża lokalna społeczność, całkowicie walijskojęzyczna, prowadząca spokojny tradycyjny styl życia opierający się na ciężkiej pracy, miłości do ziemi i religii.

Capel Celyn, fot. FL Jackson (via G.Christian/flickr)

Przez 10 lat przez Walię przetaczała się fala żarliwych protestów. Wszystko na próżno; ostatecznie zatopienie wioski Capel Celyn stało się faktem w roku 1965. Pod wodą znalazły się częściowo zburzone domy, poczta, kaplica, kilka innych budynków oraz cmentarz. Podobno, przy wyjątkowo niskim stanie wód na środku jeziora można zobaczyć wystającą iglicę kaplicy.

Mieszkańców nie pozostawiono samym sobie, niedaleko utworzono zupełnie nową wioskę w której większość wypędzonych zamieszkała; nie zmniejszyło to poczucia goryczy, upokorzenia i bezsilności, które eksplodowało w tym czasie w Walii, a echa którego są słyszalne do dziś.

Hasło Cofiwch Dryweryn czyli pamiętaj o Tryweryn wymalowane na przydrożnym kamieniu gdzieś w północnej Walii stało się symbolem walki z angielską arogancją, sztandarem walijskich nacjonalistów. W tamtym okresie walijska partia narodowa Plaid Cymru zanotowała spory skok popularności; fala oburzenia i protestów zainicjowała proces budowania politycznej świadomości i walki o możliwość podejmowania własnych decyzji, coraz bardziej niezależnych od Westminster; działający od kilkunastu lat walijski parlament (Welsh Assembly) jest poniekąd rezultatem zatopienia małej wioski w malowniczej dolinie Tryweryn.

W roku 2005 r rada miasta Liverpool wystosowała formalne przeprosiny, przyjęte w Walii z mieszanymi uczuciami.

 

 

Zatoka Trzech Klifów, półwysep Gower

Zatoka Trzech Klifów – Three Cliffs Bay – to jedno z najbardziej charakterystycznych i znanych miejsc w Walii, z racji swojej malowniczości bardzo popularne tak wśród spacerowiczów, jak i fotografów.

Znajduje się w południowej części półwyspu Gower, jednego z pięciu “Obszarów o wybitnym pięknie naturalnym” (Area of Outstanding Natural Beauty; AONB) w Walii. Dojazd: jadąc przez Swansea wzdłuż zatoki podążasz za znakami na Gower, potem na miejscowość Southgate. Przejeżdżasz przez Southgate i parkujesz praktycznie przy morzu – do niedawna parking był bezpłatny, ale to się lubi zmieniać, więc nie ma gwarancji. Orientacyjny kod pocztowy dla satnavu: SA3 2HD.

Stojąc twarzą do morza kierujesz się w prawo. Większa część ścieżki jest płaska i nie stwarza żadnych problemów. Przy dojściu do Trzech Klifów podłoże staje się bardziej piaszczyste, nierówne, pojawiają się kamienie i skały. W trakcie odpływu część plaży pokrywa meandrująca malowniczo rzeczka. Cała plaża może być nieco błotnista, zwłaszcza w trakcie lub zaraz po odpływie. Warto o tym wszystkim pamiętać wybierając rodzaj obuwia. Nad rzeczką znajdują się ruiny zamku Pennard. Nie są to jakieś szczególnie okazałe ruiny, ale warto rzucić okiem. Wstęp wolny.

Tytułowe Trzy Klify to charakterystyczna formacja skalna, często wykorzystywana jako ścianka wspinaczkowa. Nie polecam wspinania się na nią bez asekuracji od strony plaży, ale od drugiej strony można sobie, prawda, pozwolić na małe wyzwanko. Fantastyczne widoki gwarantowane.

Po powrocie do Southgate można napić się kawy i wrzucić coś na ząb w przyparkingowej kafei, ewentualnie skorzystać ze sklepiku. Pamiętam niejasno, że gdzieś tam były toalety, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć gdzie. Jeśli ktoś był/będzie, poproszę o update w tej sprawie, jak również w sprawie opłat za parking.