Zmierzyć się z Taff Trail

Taff Trail Taff Trail to jeden z najbardziej znanych, najlepiej zorganizowanych i opisanych szlaków w Walii. Jego nazwa pochodzi od rzeki Taff, jednej z głównych walijskich rzek, wzdłuż której w dużej części szlak przebiega. Nawiasem mówiąc, Taffy to również żartobliwe (czasem ironiczne) określenie Walijczyka. mapka-taff-trailTaff Trail zaczyna się w Cardiff Bay, następnie biegnie głównie lasami i wzdłuż zlikwidowanych torów kolejowych do Merthyr Tydfil. To część szlaku naznaczona jest dość gęsto pamiątkami po industrialnej przeszłości tych okolic, np. różnego rodzaju wiaduktami, tunelami itp; znakomita większość przebiega po drogach wolnych od ruchu samochodowego.
bnhBeFunky_P1090800Za Merthyr Tydfil zaczyna się bardzo malownicza i zdecydowanie bardziej wymagająca górska część trasy. Szlak przebiega przez Brecon Beacons, górski park narodowy. Kilka mil przed Brecon szlak łączy się z kanałem Brecon-Abergavenny i łagodnie finiszuje w samym centrum miasteczka.
24581
7Szlak jest popularny tak wśród rowerzystów, jak i pieszych. Mało kto pokonuje go za jednym podejściem; na nogach jest to praktycznie niemożliwe, chyba, że ktoś ma fantastyczną kondycję. Najlepiej podzielić go sobie na segmenty i łagodnie eksplorować. Właściwie przy każdym ‚oficjalnym’ segmencie trasy można gdzieś zaparkować. Segmenty można zobaczyć np. o, tutaj. Warto zwrócić szczególną uwagę na małą miejscowość Aberfan, w której znajduje się cmentarz upamiętniający ofiary katastrofy z 1966r, w której na skutek zejścia lawiny z kopalnianej hałdy zginęło 116 dzieci z miejscowej szkoły. Echa tragedii są wciąż niesamowicie żywe wśród lokalnej społeczności; każdy mieszkaniec tego kraju o niej słyszał.  Białe pomniki są widoczne z trasy, ale warto się tam zatrzymać na chwilę refleksji.
aberfCo prawda wzdłuż Taff Trail można co rusz napotkać jakąś kafeję lub pub, w których można uzupełnić utracone kalorie, ale na etap górski zalecam posiadanie chociażby jakiegoś batona energetycznego; a już na pewno nie wolno zapominać o butli z wodą. Przypominam też nienachalnie o zwracaniu uwagi na zmienną aurę. Ostatecznie to góry, chociaż nieprzesadnie wysokie; zawsze trzeba być przygotowanym na pogorszenie pogody.
To bardzo przyjemny i satysfakcjonujący szlak.
______________
Info praktyczne:
Lokalizacja szlaku: Walia południowa, pomiędzy Cardiff i Brecon, szlak biegnie m.in. przez park narodowy Brecon Beacons.
Trasa pokrywa się z krajową ścieżką rowerową nr 8.
Rodzaj szlaku: pieszy i rowerowy, początkowo nizinny, przechodzący w górzysty.
Trudność: początkowo łatwy, potem coraz bardziej wymagający.
Dystans: całość 55 mil = 88 km.
Udogodnienia: dość częste parkingi, w miejscowościach wzdłuż szlaku kafeje i toalety.
 DSCN3092
Advertisement

The Three Castles – Grosmont Castle

Choć od przeszło pięciuset lat stoją w ruinie, Trzy Zamki wciąż przypominają burzliwe dzieje walijsko-angielskiego Pogranicza. Wrośnięte w łagodny krajobraz wschodniego Monmouthshire, opowiadają o podboju, nietrwałych fortunach, królach, baronach i czasach, gdy tylko grube mury kamiennych twierdz dawały namiastkę poczucia bezpieczeństwa.

Trzy Zamki, czyli Pogranicze w ogniu

Żyzne niziny południowo-wschodniej Walii od wieków stanowiły łakomy kąsek dla każdego, kto rządził Wielką Brytanią. Tu chętnie osiedlili się pierwsi mieszkańcy Wysp, wyparci z czasem przez Celtów, których z kolei spacyfikowali Rzymianie. I w tym kierunku ruszyła ekspansja Normanów, którzy po zwycięstwie pod Hastings w 1066 roku, zaczęli podporządkowywać sobie Brytanię. Problem w tym, że tę urodzajną krainę od Anglii oddziela trudna do przebycia naturalna granica. Z jednej strony, od północy, wyrastają Czarne Góry, w owych czasach porośnięte jeszcze gęstymi dębowymi lasami. Na południu zaś, w swojej głębokiej dolinie o klifowych ścianach, wije się rzeka Wye. Jedynie wąski przesmyk niewielkich wzgórz pomiędzy dzisiejszymi miasteczkami Monmouth i Abergavenny łączy “ogrody Gwent” z resztą świata. Kto go kontrolował – mógł panować nad Południową Walią.

Panorama PograniczaDoskonale wiedział o tym William FitzOsbern (fitz Osbern), jeden z najbliższych stronników Wilhelma Zdobywcy i earl ówczesnego Herefordshire, któremu powierzono zadanie rozszerzenia nowego królestwa na zachód. Prawdopodobnie to właśnie on wpadł na pomysł, by w promieniu zaledwie kilku kilometrów zbudować trzy forty strzegące newralgicznego przesmyku. Tak zaczęła się historia The Three Castles – Trzech Zamków: Grosmont, Skenfrith i White – odtąd zawsze już wymienianych jednym tchem.Trzy Zamki

Po pierwszej fali podboju, na mniej więcej sto lat na Pograniczu zapanował spokój. Tyle czasu potrzebowali Walijczycy, żeby w końcu przestać rywalizować o władzę w swoich małych księstwach, pozbierać się do kupy i z dziką siłą ruszyć na okupantów. Zaczęli od spalenia zamku w Abergavenny i zabicia szeryfa Hereford wizytującego graniczne garnizony. Anglicy (czy raczej wciąż jeszcze Normanowie?), którzy na tych ziemiach stanowili zdecydowaną mniejszość, postanowili się “okopać”. W 1201 roku, król Jan podarował Trzy Zamki swojemu zaufanemu człowiekowi, hrabiemu Hubertowi de Burgh, a ten przez prawie czterdzieści lat budował, przerabiał i dostosowywał je tak do obrony, jak i do mieszkania.

Grosmont Castle – Oczko w głowie hrabiego de Burgh’a

Chociaż de Burgh miał kilkanaście zamków, a jego posiadłości rozrzucone były po dwudziestu siedmiu hrabstwach królestwa, wyraźnie faworyzował Trzy Zamki. Szczególnym zaś uczuciem darzył Grosmont. Na miejscu drewniano-ziemnego fortu pamiętającego czasy podboju, wybudował kamienne apartamenty z wydzieloną, luksusową jak na owe czasy, częścią mieszkalną, po czym… stracił zamek. I to w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach! Pod koniec 1203 roku, hrabia Hubert, dzielny rycerz, ruszył na wojnę do Francji bić się za swojego króla. Dowodził zamkiem Château de Chinon, podczas trwającego rok oblężenia. Pech chciał, że trafił do niewoli. Na całe dwa lata. W tym czasie, król Jan… oddał The Three Castles Williamowi de Barose, znanemu z niepohamowanej chciwości lordowi Abergavenny. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że obaj szlachcice, mówiąc delikatnie, nie przepadali za sobą.Zamek GrosmontFortuna kołem się jednak toczy. Po powrocie z niewoli, de Burgh nie tylko szybko odzyskał wpływy i pozycję, ale awansował na stanowisko justicar’a – pozycję, której dziś odpowiadałby premier rządu. Dodatkowo, w 1216 roku, zwycięską obroną zamku Dover przed Francuzami prawdopodobnie uratował Anglię przed podporządkowaniem sąsiadowi z kontynentu. Nie mogło stać się inaczej i wkrótce Trzy Zamki wróciły do hrabiego.

Zamek GrosmontZ lat wojaczki, oprócz blizn i glorii zwycięzcy, de Bugh przywiózł też sporo wiedzy i doświadczeń, które teraz chciał wykorzystać w swoich zamkach. W Grosmont, drewnianą palisadę otaczającą dziedziniec zastąpił wysokim murem z blankami i trzema potężnymi wieżami na każdym rogu. Do zwodzonego mostu strzegącego wejścia, dobudował zaś dwupiętrową bramę. Ciekawostka: wszystkie trzy wieże miały głębokie piwnice, służące zapewne za magazyny, na wypadek długiego oblężenia. Najwyraźniej obrona Château de Chinon na długo zapadła hrabiemu w pamięci.

Ale nie głodem wzięto zamek. Ambicje Huberta de Burgh musiały przysparzać mu wielu wrogów, bo powoli tracił wpływy na dworze, aż w końcu, w 1239 roku, na dobre stracił wszystkie Trzy Zamki. Niemniej, można uznać, że praktycznie wszystko co przetrwało w Grosmont do dzisiejszych czasów, to efekt modernizacji de Burgh’a.

Zamek GrosmontKilka późniejszych, kosmetycznych zmian, głównie upiększających i ułatwiających codzienne życie w zamku, to zasługa kolejnych właścicieli Grosmont – rodziny Lancaster. W 1254 roku król Henryk III, oddał Trzy Zamki, wraz ze wszystkimi walijskimi posiadłościami, swojemu najstarszemu synowi Edwardowi. Temu, który ostatecznie podporządkował Walię Londynowi, otaczając ją pierścieniem kamiennych twierdz, a który do historii przeszedł jako “młot na Szkotów” (niezbyt przychylnie sportretował go Mel Gibson w swojej superprodukcji Braveheart). Edward nie cieszył się nimi jednak zbyt długo. Nabrał trochę doświadczenia, po czym wybrał się na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej i wrócił z niej już jako król Anglii. The Three Castles przypadły jego młodszemu bratu Edmundowi, hrabiemu Lancaster.

Lancasterowie urzędowali w Grosmont przez kolejne sto lat. Do istniejących apartamentów, w miejsce jednej z wież, dobudowali kolejne, po których do dziś pozostały tylko fundamenty i… imponujący, ozdobny komin. Wzmocnili i unowocześnili też lekko obronę zamku, ale nie były to zmiany znaczące. Na Pograniczu zapanował spokój, więc nie było szczególnej potrzeby, by szykować się na wojnę. Grosmont stał się bardziej lordowską rezydencją niż fortecą. W dodatku rezydencją prowincjonalną, oddaloną od świata wielkiej polityki. Z czasem, coraz rzadziej odwiedzany, zamek zaczął popadać w zapomnienie.

GrosmontPo raz ostatni na kartach historii Grosmont pojawia się na początku piętnastego wieku. W 1404 roku bezskutecznie oblegali go powstańcy Owaina Glyndŵr walczący o uwolnienie Walii spod angielskiego panowania. Rok później zamek próbował zdobyć syn Owaina, Gruffyd, ale i jemu się nie powiodło. Swoją drogą, skoro walijskim insurgentom udało się zdobyć potężne edwardiańskie fortece w Harlech i Aberystwyth, a spod Grosmont odjeżdżali ze spuszczonymi głowami, duch Huberta de Burgh musiał w zaświatach pękać z dumy.

Pękać, niestety, zaczęły też zamkowe mury. Po incydencie z Walijczykami, Grosmont Castle opustoszał na zawsze. Powoli stawał się romantyczną ruiną, miejscem schadzek i składem materiałów budowlanych dla mieszkańców miasteczka, które przez stulecia rozwijało w jego bezpiecznym cieniu. Miejscowe legendy mówią nawet, że w średniowieczu, w całej Południowej Walii, z Grosmont równać mogły się jedynie Abergavenny i Carmarthen. Gdy jednak walijscy powstańcy nie mogli zdobyć zamku – spalili miasto. Według księcia Henryka – późniejszego króla Henryka V – który na czele angielskiego wojska ruszył z Hereford na odsiecz Grosmont, spłonąć mogło nawet sto domów. To prawdopodobnie więcej niż stoi ich dziś w uroczej i cichej wsi, jaką się stało.

Dawny ratusz w GrosmontWsi z jednym jedynym sklepem, w którym obok węgla w workach i proszku do prania, można kupić swojską kaszankę, ciastka pieczone przez sąsiadkę i cały zastaw książek o Trzech Zamkach. Da się też stąd wysłać pocztówki z pozdrowieniami (koniecznie z zamkiem, albo okolicznymi krajobrazami!), bo w sklepie wydzielono miniaturową pocztę z zupełnie osobnym okienkiem. Dwa kroki dalej, pub The Angel Inn, zaprasza na przekąski i lokalne napitki. W dawnym, zbudowanym w 1832 roku ratuszu (chociaż to trochę duże słowo), tuż obok pubu, urządzono niewielki, otwarty punkt informacji turystycznej, gdzie można zapoznać się z trasami okolicznych szlaków i najciekawszymi atrakcjami Pogranicza. A gdy wszystkie ziemskie sprawy zostaną już załatwione, warto zajrzeć na chwilę do kościoła Świętego Mikołaja z Miry.

Saint Nicholas' ChurchSaint Nicholas Church to jeszcze jedna, obok zamku, pamiątka po dawnej świetności Grosmont. Duży, zdecydowanie zbyt duży, jak na wiejską parafię kościół wybudowano za czasów hrabiego de Burgha dla potrzeb zamkowego garnizonu. Ośmioboczna wieża i kilka mniejszych dodatków, to zasługa Edmunda Crouchbacka – hrabiego Lancaster, który w drugiej połowie trzynastego wieku przebudował kościół specjalnie dla swojej matki, pobożnej królowej Eleonory Prowansalskiej.

W środku uwagę zwraca przede wszystkim ogromna nawa ze stropem wspartym na dwóch rzędach arkadowych łuków. Oddzielona od reszty kościoła – wykorzystywanej do ceremonii religijnych – odznaczająca się podobno fantastyczną akustyką, służy dziś mieszkańcom Grosmont jako miejsce spotkań. Tu organizuje się wiejskie festyny dożynkowe (tak, tak, to nie tylko polska domena!), imprezy charytatywne i wszelkie zebrania lokalnej społeczności.

Kościół Świętego Mikołaja z Miry w Grosmont

Grosmont to też doskonałe miejsce dla tych, którzy uprawiają, coraz ostatnio popularniejszy, setjetting, czyli podróże szlakiem planów filmowych. W 2006 roku, ekipa Garetha Lewisa nakręciła tu bardzo przyzwoitą komedię kryminalną The Baker. W roli tytułowego piekarza (uwaga! pozory mylą!) wystąpił brat reżysera – Damian Lewis, znany przede wszystkim z roli majora Wintersa w serialu Kompania Braci. Klimat filmu tworzą jednak głównie aktorzy drugo- i trzecioplanowi, jak choćby Dyfan Dwyfor, Gwenno Dafydd czy Rhodri Meilir. Dziwacznie brzmiące nazwiska gwarantują powiew świeżości, genialny (!!!) południowo-walijski akcent i masę zabawy.

Więcej niż bankomat!

Tesco znane jest ze “świetnych” ofert, ale ta, która pojawiła się na jednym z bankomatów w Aberystwyth jest co najmniej… hmmm… zaskakująca. “Darmowa erekcja”! Ktoś mógłby uznać, że to wyraz desperacji i rozpaczliwej próby przyciągnięcia choćby klientów płci męskiej. W końcu od jakiegoś czasu pojawiają się informacje o problemach handlowego giganta.

Na szczęście niemoralna propozycja okazała jedynie błędem językowym. Najprawdopodobniej Tesco skorzystało z translatora, a jakie cuda potrafią te maszyny, wie chyba większość z nas. Szkoda że kierownictwo sklepu nie skonsultowało się z którymś z wielu walijskojęzycznych mieszkańców Aberystwyth.

Walijczycy, przyzwyczajeni już to różnych językowych “kwiatków” i potknięć, uznali że “Tesco daje obietnice bez pokrycia” i całą sytuację skwitowali głośnym śmiechem.

Więcej na: Independent i BBC.

Leje jak w Cardiff

Po dekadach badań, naukowcy w końcu doszli do porozumienia: Cardiff jest najbardziej deszczowym miastem na Wyspach.

Na podstawie analizy danych z ponad trzydziestu lat, meteorolodzy z Met Office potwierdzili to, czego zapewne wielu mieszkańców walijskiej stolicy i tak się domyślało: pada, albo bardziej pada! Średnia roczna opadów dla Cardiff to 115 centymetrów. Przeszło metr wody spada na miasto każdego roku. Nawet szkockie Glasgow, ze swoimi 112. centymetrami nie cieszy się takimi względami niebios.

Marnym pocieszeniem jest to, że pada “jedynie” przez 149 dni w roku. Zapominanie parasola zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem.

Ale pogoda najwyraźniej nie odstrasza turystów, których z roku na rok przybywa. Zdaniem urzędników odpowiedzialnych za przyciąganie do miasta gości, to zasługa największych atrakcji miasta: zamku, Muzeum Narodowego i Cardiff Story. Czy trzeba dodawać, że wszystkie są pod dachem?

Dobra wiadomość jest taka, że Cardiff nie jest wcale najbardziej deszczowym miejscem w Walii. Badanie Met Office objęło tylko duże miasta, nie uwzględniono więc w nim, na przykład, Blaenau Ffestiniog w sercu Snowdonii, gdzie pada przez ponad dwieście dni w roku…

Więcej na: Daily Mail i WalesOnline.

Ich weiß nicht!

Pewien dwudziestosześciolatek z Salford, Greater Manchester, tak zabalował w sobotni wieczór, że imprezę skończył w policyjnej celi. Zatrzymany nie przestał jednak szaleć. To nie koniecznie spodobało się funkcjonariuszom, którzy dopisali mu do rachunku kilka chuligańskich wykroczeń. Kiedy delikwent wytrzeźwiał i został przebadany przez lekarza… zażądał walijskiego tłumacza, powołując się na swoje prawa i rzekomo walijskie korzenie.

Policjanci spędzili cztery godziny bezskutecznie poszukując tłumacza po czym musieli imprezowicza wypuścić. I to mimo że cały czas rozmawiał perfekcyjnym angielskim, a na koniec podpisał wszelkie dokumenty. Oczywiście też po angielsku.

Niestety, sztuczka tylko opóźniła nieuniknione i kilka godzin później dumny potomek Walijczyków wrócił po rachunek/mandat opiewający na 80 funtów.

Funkcjonariusze najwyraźniej nie podzielali poczucia humoru delikwenta, bo na Twitterze żalili się na jego bezmyślność i niepotrzebne marnowanie czasu. Jednocześnie zastrzegli, że nie mają absolutnie nic do Walijczyków!

Trochę niepokoi fakt, że w Wielkiej Brytanii trudno znaleźć tłumacza jednego z, było nie było, rdzennych języków Wysp. Z polskim zapewne poszłoby dużo łatwiej…

Więcej na: Manchester Evening News i itv.

Remember, remember the fifth of November…

Pamiętaj, pamiętaj, bo data to święta,
Gdy spisek wykryto prochowy.
Piątego listopada wydała się zdrada
W pamięci tę datę zachowaj…

Bonfire Night (święto znane również jako: Guy Fawkes Night, Guy Fawkes Day, Firework Night, a po polsku jako Dzień Guya Fawkesa), to jedno z najhuczniej i najbardziej spektakularnie obchodzonych brytyjskich świąt. Upamiętnia wykrycie tzw. spisku prochowego (Gunpowder Plot), zawiązanego przez katolików i mającego na celu zamordowanie króla Jakuba I. Trzeba przyznać, że spiskowcy mieli fantazję! W podziemiach parlamentu zgromadzili 36 beczek prochu, które planowali wysadzić podczas inauguracyjnej sesji Izby Gmin. Oprócz króla, w zamachu zginęłaby praktycznie cała elita kraju – szlachta, biskupi i wszyscy obecni posłowie.

Spisek wykryto w nocy z 4 na 5 listopada 1605 roku. Beczek pilnował akurat Guy Fawkes i to on stał się “twarzą” spisku, choć w rzeczywistości na jego czele stali Thomas Percy i Robert Catesby. W wyniku śledztwa aresztowano ośmiu spiskowców (w sumie było ich trzynastu, ale część zginęła przy próbach aresztowania), których po krótkim procesie skazano na śmierć przez powieszenie, utopienie i poćwiartowanie! Wyrok wykonano 30 stycznia 1606 roku.

Żeby uczcić ocalenie króla, wokół Londynu zapłonęły dziesiątki ognisk. Ten wybuch spontanicznej radości w styczniu 1606 roku przekuto w prawo nakazujące taki właśnie sposób dziękczynienia za wykrycie spisku. Przez lata Bonfire Night była okazją do manifestowania antykatolickich sentymentów. Protestanccy kaznodzieje wygłaszali odpowiednie kazania, lud palił kukły papieża, a tu i ówdzie dochodziło do zamieszek. Dopiero pod koniec dziewiętnastego wieku święto ostatecznie odarto z religijnej otoczki. Dziś to przede wszystkim okazja do towarzyskich zabaw (na wsiach mieszkańcy spotykają się przy wielkich ogniskach) i spektakularnych pokazów sztucznych ogni.

W Walii przynajmniej kilka corocznych pokazów zasługuje na uwagę. Duże (czasem płatne, a czasem darmowe) odbywają się oczywiście w Cardiff, Swansea i innych większych miastach. Ale warto odwiedzić też zamki w Caerphilly i Denbigh, molo w Llandudno czy nabrzeże w Porthcawl, albo klify nad Zatoką Cardigan w Llangrannog.

Oczywiście postaramy się informować o tych najciekawiej zapowiadających się pokazach. Tymczasem kilka zdjęć z (szczęśliwie) nieudanej próby wysadzenia Caerphilly Castle

Remember, remember the fifth of November
The Gunpowder Treason and Plot
I see of no reason,
Why Gunpowder Treason
Should ever be forgot…

Walijski Top 10 [według Anny]

Top 10

Zestawienie mojego walijskiego Top 10 to właściwie miszyn imposybl. Odkrywam ten kraj od lat i wciąż nie poznałam go do końca. Czasem wracam szósty raz w to samo miejsce i znów widzę w nim coś nowego, szczególnego. Inny powinien być Top 10 na niepogodę, inny na zgryzotę w sercu, a jeszcze inny na upajanie się wiatrem we włosach na rowerze. Ale spróbuję. Zastrzegam, że to zestawienie jest jak najbardziej subiektywne, niepełne i z pewnością nie ostateczne. Kolejność jest przypadkowa; lubię wszystkie te miejsca prawie w takim samym stopniu.

1. Wodospady Doliny Neath, South Wales

Jedno z tych miejsc, do których wracam nałogowo od lat. Zawsze daje mi to, co jest mi w danej chwili potrzebne: ukojenie skołatanych nerwów, odrobinę adrenaliny, miłe oku widoki. Do wyboru jest kilka szlaków, z których większość biegnie lasami wzdłuż rzeki. Szlaki potrafią być dość wymagające, często pną się do góry, by za chwilę dość gwałtownie opaść w dół; ale uważam, że osoba o przeciętnej kondycji nie powinna specjalnie odczuć trudów wędrówki. Wodospady Doliny Neath wchodzą w skład Parku Narodowego Brecon Beacons; to świetna propozycja na spędzenie dnia na świeżym powietrzu.

Więcej o wodospadach: Wodospady Doliny Neath

2. Widok z kolumny Markiza, Llanfair PG, Anglesey

Nie będę ukrywać: widok z kolumny markiza przy wjeździe na wyspę Anglesey jest nie do pobicia. To jedno z tych miejsc na które trafiłam przypadkiem i które wyryło się w mojej pamięci na zawsze. Kolumna jest dość wysoka i wdrapywanie się na nią wymaga trochę wysiłku, ale widok na Anglesey, cieśninę Manai, dwa mosty łączące Anglesey ze stałym lądem oraz Snowdonię w tle w piękny letni dzień posiada faktor opadniętej szczęki.

Update 05.2018 – kolumna jest niestety zamknięta dla zwiedzających.

3. Mwnt, Ceredigion, Cardigan Bay

Maleńki klifowy Mwnt [czyt. munt] zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Podczas ostatniej wizyty podarował mi zachód słońca, wyjątkowo spokojną taflę wód zatoki Cardigan, ciszę absolutną… i delfiny. Jego dodatkowym atutem, oprócz przystojnych klifów i malowniczej zatoczki, jest stareńki biały kościółek u podnóża klifu.

Więcej o Mwnt i Cardigan Coast: Wybrzeże Cardigan – od Mwnt do Cwmtudu

4. Southerndown, South Wales

Ten widok przywitał mnie w Walii ponad dziesięć lat temu i od tamtej pory jest mi szczególnie bliski. Wciąż uważam to miejsce za jedno z najatrakcyjniejszych wizualnie w całej Walii. Dramatyczne klify, ogromne plaże odsłaniane dwa razy na dobę przez odpływ, połyskujące w słońcu wody kanału bristolskiego – to wszystko składa się na idealne miejsce do spacerów lub najzwyklejszego posiedzenia sobie na ławeczce. 

5. Dryslwyn Castle, Llandeilo, Carmarthenshire

Właściwie trudno nazwać go zamkiem. Dryslwyn to nieduża ruinka na wzgórzu; jej największym atutem jest położenie. Z ruin zamku Dryslwyn roztacza się bowiem przepiękny widok na malownicze zielone równiny Carmarthenshire, z meandrującą rzeką połyskującą w popołudniowym słońcu. To idealne miejsce na letni piknik. Dodatkowy atut: niedaleko znajduje się ogród botaniczny; razem zastosowane te dwie atrakcje zapewnią idealny dzień na świeżym powietrzu.

6. Barafundle Bay, Stackpole, Pembrokeshire

Ukryta przed tłumami cudownie piaszczysta plaża zatoki Barafundle to jeden z największych skarbów Pembrokeshire. Trzeba tam dojść na nogach, więc jest szansa, że nie spotkasz tam zbyt wielu wyznawców św. Grilla i będziesz ją miał w sporej części dla siebie, w każdym razie w tygodniu. Barafundle przypomina mi plaże śródziemnomorskie, zapewne głównie przez swój jasny drobny piasek, nietypowy dla walijskich plaż, i szmaragdowy kolor wody. To miejsce bez wątpienia warte pewnego wysiłku włożonego w dotarcie do niego.

7. Green Bridge, Castlemartin, Pembrokeshire

Pembrokeshire słynie między innymi z dramatycznych klifów, które pieszczą oko gościa swoimi niezwykle efektownymi formami. Jedną z najbardziej znanych jest tzw. Green Bridge, czyli Zielony Most (dlaczego akurat zielony nie udało mi się ustalić).

Więcej o Green Bridge of Wales: W poszukiwaniu “Zielonego Mostu”

8. Mynydd Preseli, Pembrokeshire

Nieskażony komercyjną turystyką łagodny łańcuch górski w północnej części Pembrokeshire oferuje piękne widoki, nietrudne a satysfakcjonujące szlaki na każdą kondycję i dziką przyrodę. A także rozsiane tu i ówdzie bonusy w postaci neolitycznych kamiennych grobowców, czy wolno stojących głazów o zagadkowym przeznaczeniu. Jedno z pierwszych miejsc w Walii z którym poczułam realną więź; mam do niego ogromny sentyment i nieustannie mnie tam ciągnie.

Więcej o Wzgórzach Preseli: Idealny weekend w Mynydd Preseli

9. Holywell, Flintshire

Cudowna studnia świętej Winefride w Holywell w hrabstwie Flintshire (północna Walia) zrobiła na mnie ogromne wrażenie, chociaż zupełnie mi nie po drodze z religią. To miejsce szczególne; trudno nie poczuć w powietrzu tej atmosfery oczekiwania i nadziei, którą przesiąkły jego mury przez stulecia przyjmowania utrudzonych pielgrzymów z całego kraju. Budynek skrywający w sobie cudowne źródełko zdolne podobno do wszelkich uzdrowień posiada niesamowity klimat; jest stary, elegancki i pokryty autografami wdzięcznych pielgrzymów (niektóre mają nawet pięćset lat). Zdecydowanie warto odwiedzić.

Więcej o Holywell: Cudowna studnia św. Winefride/Holywell

10.  Pentre Ifan Burial Chamber, Mynydd Preseli

Liczący sobie kilka tysięcy lat neolityczny grobowiec Pentre Ifan to miejsce o szczególnej atmosferze. Znajduje się nieco na uboczu, w otoczeniu falujących zielonych wzgórz i pól; dociera tam w sumie niewiele osób, co dodatkowo sprzyja atmosferze wyciszenia i refleksji. Pentre Ifan robi na mnie osobiście o wiele większe wrażenie niż skomercjalizowany Stonehenge. Najlepiej zostawić go sobie jako wisienkę na torcie po eksploracji wybrzeża zatoki Cardigan lub gór Preseli. Szczególnie polecam to miejsce przy zachodzie słońca.

Wędrówka z megalitami

Co powinien uwzględniać doskonały walijski trek? Oczywiście góry, albo chociaż dobry na nie widok. Powinien przynajmniej ocierać się o wybrzeże, najlepiej przy którymś z szerokich estuariów. Nie zaszkodziłoby też trochę zielonych wzgórz skubanych przez owce. Do tego odrobina historii, czyli zamek albo jakieś megality i mamy pełnię szczęścia. Tylko gdzie znaleźć trasę spełniającą wszystkie te wymagania? Lekko nie będzie, ale sprawa nie jest zupełnie beznadziejna.

Zaczynamy w Harlech. Najlepiej na ogromnej, odgrodzonej od reszty świata wysokimi wydmami plaży Morfa Harlech. Stąd, stroma droga prowadzi pod bramę Harlech Castle, jednego z najlepiej zachowanych zamków “żelaznego pierścienia”. Zbudowano go pod koniec trzynastego wieku z polecenia króla Edwarda I, do kontroli nad dopiero co podbitą i nieustannie buntującą się Walią. Dziś, znajdującym się na liście światowego dziedzictwa UNESCO zamkiem, opiekuje się CADW – rządowa organizacja dbająca o historyczne dziedzictwo Walii.

Spod zamku czeka nas bardzo mozolna wspinaczka wąskimi lanes na zbocze Moel Goedog (nie będzie grzechem, jeśli zmotoryzowani odpuszczą sobie spacer). Po mniej więcej dwóch kilometrach, przy skrzyżowaniu górskich dróg, zaczynają się fantastyczne widoki. Za nami gwarne (szczególnie latem i weekendy) Harlech i, z tej wysokości, spory kawałek wybrzeża Zatoki Cardigan. Przed nami posępne pasmo Rhinogydd/Rhinogs. Pomiędzy nimi wąski pas podzielonych kamiennymi murkami zielonych łąk, na których pasą się owce i zbyt ciekawskie krowy. Środkiem tej żyznej krainy, biegnie Fonlief Hir – starożytny trakt, przy którym znaleźć można mnóstwo pozostałości po najstarszych mieszkańcach tych stron i prawdopodobnie jedne z najlepszych widoków w Walii…

Początek szlaku pokrywa się z półtorakilometrową “aleją megalitów”. Wyznacza ją osiem standing stones (menhirów), ustawionych nieregularnie po obu stronach, najpierw asfaltowej, a po kilkuset metrach odbijającej w gruntową, drogi. Dwa pierwsze kamienie – Carreg i Moel-y-Sensigl – sięgające około dwóch metrów wysokości, zaostrzają apetyt. Trzy kolejne – Fonlief Hir Stones E,C i D – nie są może tak imponujące, ale jasno wyznaczają szlak. Poza tym kamień “E” przypomina… Hello Kitty, co może mieć niebagatelne znaczenie, w przypadku spaceru z młodszym pokoleniem 😉 Przy kamieniu “D”, szlak odchodzi lekko na wschód od wąskiej, asfaltowej drogi. Teraz biegnie polnym, ale wyraźnym i dobrze utrzymanym traktem wśród pól. Kolejne menhiry – odpowiednio Moel Goedog Stones 2, 3 i 1 – stoją już u podnóża grodziska z epoki brązu, zajmującego szczyt pagórka, od którego nazwę zapożyczył cały prehistoryczny kompleks. Z grodziska do dzisiejszych czasów nie przetrwało wiele, więc detour, choć możliwy, nie jest obowiązkowy.

Mniej więcej dwieście metrów od ostatniego ze standing stones, szlak mija dwa niewielkie kamienne kręgi (precyzyjnie mówiąc, są to ring cairns, czyli okrągłe, kamienne grobowce z epoki neolitu). Pierwszy z nich – Moel Goedog West – znajduje się tuż przy drodze i nie sposób go nie zauważyć. Drugi, wschodni krąg, stoi na niewielkim płaskim tarasie na zboczu Moel Goedog i nie widać go z trasy. Same w sobie oba grobowce warte są uwagi, choćby dlatego, że nieźle zachowane, wyraźne i “kształtne” kręgi są w Walii relatywnie rzadkie. Choć oczywiście nie każdego takie pamiątki z bardzo odległej przeszłości muszą porywać. Na nich czeka rewelacyjna panorama, rozciągająca się od najwyższego z pasm Snowdonii (ze Snowdonem w roli głównej), aż po wyspę Bardsey na końcu Półwyspu Llŷn. Na pierwszym jej planie, trzysta metrów niżej, na drugim brzegu szerokiego ujścia rzeki Dwyryd, dostrzec można wieżyczki Portmeirion – malowniczej wioski-kaprysu, dzieła życia ekscentrycznego architekta Clough Williams-Ellis’a. Przez kilka kolejnych kilometrów to właśnie olśniewające widoki będą motywowały do dalszego marszu.

Trakt powoli przechodzi w ścieżkę wiodącą przez coraz surowsze krajobrazy, co jakiś czas poprzecinane wysokimi, kamiennymi murkami. Zarówno dobre wychowanie, jak i podstawy countryside code mówią, że murki takie, przechodzi się w miejscach specjalnie do tego przygotowanych, czyli najczęściej przez przerzucone nad nimi mostki-drabiny. Warto też pamiętać o zamykaniu wszystkich mijanych bram i bramek.

Jakieś dwa kilometry od kamiennych kręgów na zboczach Moel Goedog, szlak przecina drogę prowadzącą w dół, do Eisingrug i dalej, do Harlech lub Talsarnau. Ci, którym dotychczasowe kilometry dały się we znaki, mogą nią wrócić na wybrzeże. Na bardziej wytrwałych czeka kolejna godzina marszu przez półdzikie, podmokłe pustkowia, do Bryn Cader Faner.

Bryn Cader Faner, nazywany czasem “walijskim Stonehenge”, albo, bardziej romantycznie, “walijską koroną cierniową”, to jeden z najbardziej spektakularnych, a jednocześnie, dzięki izolacji, jeden z najrzadziej odwiedzanych, megalitów na Wyspach Brytyjskich. Podobnie jak mijane wcześniej małe kręgi, nie jest właściwie kręgiem kamiennym (stone circle), ale grobowcem (ring cairn). Prawdopodobnie wzniesiono go na początku epoki brązu, około pięć tysięcy lat temu.

Tym co wyróżnia Bryn Cader Faner od wszystkich innych prehistorycznych grobowców (i kręgów kamiennych), jest piętnaście cienkich i ostrych kamiennych płyt, wbitych pod kątem wokół kamiennego kopca. Pierwotnie, zdaniem archeologów, mogło ich być nawet dwa razy tyle. Niestety, najpierw, gdzieś w dziewiętnastym wieku, zniszczyli go poszukiwacze skarbów, a przed drugą wojną światową, armia urządziła sobie tu strzelnicę.

Co zaskakujące, Bryn Cader Faner nigdy nie został dokładnie przebadany. Podejrzewa się, że w centrum może znajdować się (lub znajdowała się, ale została zniszczona albo splądrowana) komora grobowa, oprócz ludzkich szczątków, zawierająca również prehistoryczne artefakty.

Chociaż trudno wyobrazić sobie lepsze ukoronowanie tak długiego marszu, niż “walijska korona cierniowa”, dodatkową nagrodą są niezmiennie fantastyczne widoki. Szczyty Snowdonii wydają się być już bliskie na wyciągnięcie ręki. Podobnie jak nadmorskie miasteczka Półwyspu Llŷn. A dookoła absolutna cisza. I długa droga z powrotem…

————
Info:

Cała trasa ma około 14-15 kilometrów w jedną stronę i około 520 metrów przewyższenia. Nie jest szczególnie trudna, ale długa i dość męcząca. Na pewno trzeba na nią poświęcić cały, najlepiej długi, letni dzień. Wrócić można po własnych śladach, albo wybrać którąś z dróg lub ścieżek prowadzących przez Eisingrug do Talsarnau lub Tygwyn przy głównej drodze A496 i dalej, do Harlech. Trzy ostatnie miejscowości leżą na trasie kolei i lokalnych autobusów.

Bryn Cader Faner na mapie (najlepiej zmienić widok na satelitę):


Walijski Top 10 [według Marcina]

Wybór dziesięciu najciekawszych miejsc w Walii graniczy z niemożliwością. Z setką byłoby zapewne łatwiej. Ale na początek, na zachętę, musi wystarczyć ta dziesiątka. To oczywiście mój [Marcin] całkowicie subiektywny wybór i “naj” na teraz. Bardzo prawdopodobne, że jutro, czy za tydzień, ten “top 10” wyglądałby inaczej. Znajdziecie tu wszystko to, czego w Walii warto szukać: fantastyczne wybrzeże, surowe góry i malownicze doliny, tajemnicze megality, kamienne zamczyska, gwarne miasteczka i w końcu ślady bezlitosnej eksploatacji tej krainy, które coraz bardziej zrastają się z naturą.

1. Aberystwyth, Ceredigion

Kiedy po kilkudziesięciu kilometrach morderczych zakrętów, wijących się przez pustkowia środkowej Walii, wjeżdża się do Aberystwyth, można zrozumieć, czym dla wędrujących po pustyniach karawan były zielone oazy. Jedyne miasto z prawdziwego zdarzenia w tej części kraju, oferuje wszystko, czego spragniony wędrowiec może oczekiwać.

Obecność uniwersytetu gwarantuje bogate życie nocne, ale i całkiem przyzwoita ofertę kulturalną. Biblioteka Narodowa, choć to raczej atrakcja dla niewielu, oferuje największy na świecie wybór książek w języku walijskim.

Nieco mniej wymagający znajdą tu ruiny średniowiecznego zamku, zabudowaną kolorowymi domami nadmorską Promenadę i trzeszczącą dziewiętnastowieczną kolejkę klifową, która wspina się na Constitution Hill – świetny punkt widokowy na miasto i okolicę. Inna kolejka – Vale of Rheidol Railway – ciągnięta przez zabytkowy parowóz, wyrusza z Aberystwyth w dwudziestokilometrową podróż do Doliny Rheidol, od natłoku kopalni mniej lub bardziej szlachetnych metali, nazywaną kiedyś “walijską Kalifornią”.

Główna miejska plaża nie jest może najbardziej malowniczą plażą w kraju, który ma półtora tysiąca kilometrów wybrzeża, ale kilka kroków w dół czy w górę od Aberystwyth, można znaleźć prawdziwe cuda.

Cuda można też znaleźć w Aberystwyth Arts Centre, Ceredigion Museum i wielu sklepikach-galeriach ukrytych w ciasnych uliczkach odbijających od Promenady.

Więcej o Aber: Aberystwyth – Oaza na środkowo-walijskim pustkowiu

2. Bryn Cader Faner, Harlech, Snowdonia NP

Nazywany czasem, może trochę na wyrost, “walijskim Stonehenge” krąg kamienny Bryn Cader Faner, choć bezdyskusyjnie imponujący, jest atrakcją dla fascynatów prehistorii. Wzniesiony w epoce brązu – co najmniej cztery tysiące lat temu – z kamieniami układającymi się w kształt korony, robi oszałamiające wrażenie. Znów… Prawdopodobnie tylko na fascynatach prehistorii.

Ale już długi szlak jaki do niego wiedzie, powinien zadowolić każdego. W najdłuższej i najbardziej polecanej wersji, biegnie starożytnym traktem u podnóża pasma Rhinogs, mijając kolejne prehistoryczne zabytki: kilka standing stones, grodzisko z epoki brązu i dwa mniejsze kamienne kręgi. Przede wszystkim jednak, szlak oferuje jedne z najlepszych (o ile nie najlepsze!) widoków w Snowdonii. Surowe i groźne Rhinogsy z jednej strony, Zatoka Treamdog i ujście rzeki Dwyryd, ozdobione bajkową wioską Portmeirion z drugiej, a kierunek marszu wskazują szczyty głównego masywu Snowdonii.

Więcej o Bryn Cader Faner: Wędrówka z megalitami

3. Cadair Idris, Dolgellau, Snowdonia NP

Najbardziej południowe z pasm Snowdonii nie przyciąga takich tłumów, jak Snowdon, ale na szlaku zawsze można kogoś spotkać. Na pierwszy rzut oka Cadair Idris przypomina krater wygasłego wulkanu i przez wiele lat za taki był uważany.

Miejscowa tradycja mówi, że kto spędzi noc na szczycie góry, obudzi się albo szaleńcem, albo poetą. Doświadczenie mówi natomiast, że kto zejdzie z góry, na drugi dzień obudzi się z zakwasami.

Więcej zdjęć z Idrisa: Cadair Idris [galeria]

4. Dolwyddelan Castle, Dolwyddelan, Snowdonia NP

Dolwyddelan Castle być może nie ma szans w konkurencji z twierdzami edwardiańskiego “Żelaznego Pierścienia”, ale na głowę bije je położeniem i panującym tu spokojem. No i to prawdziwy walijski zamek, ostatnich prawdziwych książąt Walii.

Więcej o zamku: Dolwyddelan – siedziba walijskich książąt

5. Elan Valley, Rhayader, Powys

Elan Valley to system zapór i sztucznych jezior, zbudowany pod koniec dziewiętnastego wieku, żeby zaspokoić pragnienie rozrastającego się Birmingham. Brzmi mało atrakcyjnie? Owszem. Dla Walijczyków. Dla turysty, sto lat później, to jeden z najpiękniejszych zakątków Walii. Gdzie dzieła ludzkich rąk – potężne kamienne tamy, wieże i wiadukty – wrosły się w całkowicie w krajobraz. Gdzie porośnięte wrzosem i paprociami wzgórza odbijają się w ciemnych wodach rezerwuarów.

Więcej o Elan Valley: Walijska Kraina Jezior

6. Hay-on-Wye, Powys

Niewielkie Hay-on-Wye rozłożyło się na brzegu rzeki Wye, na samej granicy walijsko-angielskiej, granicy Parku Narodowego Brecon Beacons i u podnóża Black Mountains. I samo tylko położenie powinno zachęcać do jego odwiedzin. Inny powód, to kilkadziesiąt księgarni, które zainstalowały się w tym niespełna dwutysięcznym miasteczku, znanym powszechnie jako “Town of Books”. Kolejny, nie mniej istotny powód, to Hay Festival – jeden z najważniejszych festiwali literackich całego anglojęzycznego świata, przyciągający co roku największych mistrzów pióra z najdalszych zakątków globu.

Więcej o Hay: Woodstock for the mind

7. Llangollen, Denbighshire

Samo Llangollen to “tylko” kolejne malownicze miasteczko, w uroczej dolinie rzeki Dee, ze starym kamiennym mostem, jeszcze starszym kościołem i kilkoma tuzinami mniej lub bardziej koślawych, czarno-białych domów. Walijski standard. Ale jeśli dodać do tego malownicze ruiny zamku Dinas Brân i opactwa Valle Crucis, osiemnastowieczny dwór Plas Newydd i wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO fragment Llangollen Canal z imponującym Pontcysyllte Aqueduct, w zasięgu całodniowego spaceru, albo kilkugodzinnej objazdówki. Dostajemy “Walię w pigułce” na tacy.

8. Ludlow, Shropshire

Ludlow oczywiście nie leży w Walii. Ale po pierwsze, stąd przez stulecia Walią zarządzano. Po drugie Pogranicze na tej stronie występuje na równych prawach. Po trzecie miasteczko składa się głównie z zabytkowych, kilkusetletnich chatek i potężnego zamku. Po czwarte w końcu, uważane jest za “the loveliest market town in England”. Po co więc jechać gdzieś dalej?

Więcej o Ludlow: Zwolnij w Ludlow

9. Nant Gwynant, Beddgelert, Snowdonia NP

Wybrać najpiękniejszą z dolin Snowdonii nie jest łatwo. Pytanie, czy to w ogóle możliwe i sensowne? Nant Gwynant na pewno łapie się do ścisłej czołówki. Widok na Snowdon i początek jednego ze szlaków na jego szczyt. Llyn Dinas i Llyn Gwynant dwa jeziora, z których wyrastają strome, zielone zbocza. Dziesiątki strumieni i małych wodospadów. Pastwiska poprzecinane kamiennymi murkami… Wszystko razem tworzy obrazek bardziej niż sielankowy.

10. Parys Mountain, Amlwch, Anglesey

Parys Mountain w zasadzie górą była kiedyś, ale cztery tysiące lat temu (!!!), zaczęto wydobywać tu miedź i dziś góra zmieniła się w dziurę. Dziurę niezwykle kolorową, mieniącą się wszystkimi odcieniami rudości i czerwieni. Szczególnie, kiedy chwilę po deszczu wychodzi słońce…

Cadair Idris

Cadair Idris - szczyt Penygadair

Owiany legendami, spowity mgłą i szczęśliwie mniej zadeptany niż inne szczyty Północnej Walii, imponujący masyw Cadair Idris wyrasta dość niespodziewanie w południowo-zachodnim rogu Parku Narodowego Snowdonia.

Funkcjonują przynajmniej dwie wersje znaczenia i pochodzenia nazwy góry. Według pierwszej Cadair Idris oznacza krzesło/fotel/tron Idrisa. W mitologii walijskiej Idris miał być gigantem, który gdy nachodziła go nostalgia, lubił wpatrywać się w gwiazdy, siedząc w swym fotelu, pisząc przy okazji wiersze i snując filozoficzne rozważania. Prawdopodobnie stąd wzięła się też tradycja mówiąca, że kto spędzi noc na szczycie góry (szczególnie noc sylwestrową), zostanie poetą. Albo oszaleje. Albo umrze, co, biorąc pod uwagę kaprysy lokalnej aury, jest opcją najbardziej prawdopodobną…

Mniej legendarna wersja wiąże nazwę masywu z Idrisem ap Gwyddno. Idris był w VII wieku księciem Meirionnydd, który w wielkiej bitwie miał pokonać Irlandczyków. Co ciekawe, kroniki wspominają go, jako Idris Gawr – Idris Gigant. Z kolei irlandzkie słowo “cathair” oznacza “miasto lub “twierdzę”. Być może więc, to w tej “twierdzy” Gigant Idris pokonał celtyckich sąsiadów z Zielonej Wyspy?

Masyw Idrisa rozciąga się na przeszło jedenaście kilometrów z południowego-zachodu na północny-wschód. Wyrasta praktycznie wprost z Zatoki Cardigan, a od północy i południa odcinają go głębokie doliny rzek Mawddach i Dysynni. Mimo zaledwie niecałych dziewięciuset metrów nad poziomem morza, masyw Idrisa wyraźnie góruje nad okolicą. Spośród kilku szczytów, najbardziej wyraźne są: Penygadair (893m n.p.m.), Mynydd Moel (863m n.p.m.) i Cyfrwy (811m n.p.m.). Zdobycie góry, najczęściej oznacza wspinaczkę na pierwszy z tych szczytów.

Północne zbocza Cadair Idris są bardzo strome i pokryte niebezpiecznymi dla niedoświadczonych wspinaczy, luźnymi rumowiskami skalnymi. Południowa strona, choć uważana za bardziej dostępną, jest tylko trochę łagodniejsza. Przecina ją spektakularna przełęcz Bwlch Llyn Bach, którą prowadzi droga A487, z ulubionym punktem widokowym spotterów Mach Loop. Tuż za przełęczą, zbocza góry opadają do Jeziora Tal-y-llyn (Llyn Mwyngil).

Wewnątrz masywu, jak w kalderze wulkanu, znajduje się polodowcowe jezioro Llyn Cau, które według lokalnych legend nie ma dna. Kilka jeziorek znajduje się też u podnóża północnych i zachodnich zboczy góry. Najciekawsze i zdecydowanie warte kilkugodzinnego spaceru są Cregennan Lakes.

Choć dopiero dziewiętnasty pod względem wysokości, Cadair Idris jest jednym z najpopularniejszych szczytów Parku Narodowego Snowdonia. I wcale nie łatwym! Trzy główne szlaki prowadzące na szczyt to: Minffordd Path, Pony Path i Llanfihangel-y-Pennant Path. Czwarty ze szlaków – Fox Path – służący czasem jako droga powrotna dla Pony Path, ze względu na bardzo zaawansowaną erozję i kilka osuwisk luźnych skał jest gorąco odradzany zarówno ze względów bezpieczeństwa, jaki i ekologicznych.

Minffordd Path zaczyna się przy (płatnym) parkingu Dôl Idris, tuż za skrzyżowaniem dróg A487 i B4405. Trasa ma około 10 kilometrów, zajmuje minimum 5 godzin i obejmuje 788 metrów wspinaczki. To zdecydowanie najbardziej polecany szlak.

Pony Path zaczyna się przy parkingu Tŷ Nant, przy bocznej drodze z Dolgellau wiodącej u podnóża północnych zboczy góry. Trasa ma około 10 kilometrów, zajmuje minimum 5 godzin i obejmuje 727 metrów wspinaczki. Do niedawna był to główny szlak na szczyt, ale od kilku lat Minffordd Path zdaje się przejmować większość ruchu.

Llanfihangel-y-Pennant Path zaczyna się przy parkingu przy kościele w Llanfihangel-y-Pennant. Trasa ma około 16 kilometrów, zajmuje minimum 7 godzin i obejmuje 867 metrów wspinaczki. To najłatwiejszy, ale i najdłuższy ze szlaków na Idrisa. Pokrywa się też ze szlakiem Mary Jones. Nastoletnia Mary z Llanfihangel-y-Pennant zasłynęła w 1800 roku, pieszą wędrówką do Bala, gdzie chciała kupić Biblię w języku walijskim. Na miejscu okazało się, że nakład się wyczerpał, ale poświęcenie dziewczyny zainspirowało powstanie British and Foreign Bible Society, którego misją było zapewnienie dostępu do Pisma Świętego, każdemu, wszędzie i w każdym możliwym języku.

Wszystkie szlaki sklasyfikowane są jako hard mountain walk, oznacza to, że trzeba być przygotowanym tak kondycyjnie, jak i sprzętowo. Cadair Idris słynie też z kapryśnej i zmiennej nawet jak na Snowdonię pogody. Szczególnie z mgieł i niskich chmur (to zasługa położenia nad samym morzem), na co dowodem niech będą ostatnie zdjęcia w galerii.

Dokładne opisy tras, wraz z mapkami, znaleźć można na stronie Parku Narodowego Snowdonia.

Zdjęcia to efekt dwóch spacerów Minffordd Path

Witajcie w naszej bajce

Strona, na którą właśnie patrzysz, powstaje z miłości do kraju, o którym świat tak naprawdę niewiele wie. Może właśnie dzięki temu zachowało się w nim tyle nieskażonego naturalnego piękna.

Naszą ambicją jest stworzenie pierwszego kompleksowego przewodnika po Walii w języku polskim, z którego będą mogli korzystać nie tylko rodacy mieszkający w UK ale także ci, którzy postanowią spędzić tu urlop czy chociażby jedynie długi weekend. Praca nad stroną trwa; to ogromny projekt, któremu niestety możemy poświęcić jedynie skromną część naszego czasu. Smok Walijski jest przedsięwzięciem niekomercyjnym, powstaje z pasji i zawiera wyłącznie przetestowane przez nas rekomendacje. Garść informacji o nas znajdziesz tutaj.

Rozejrzyj się, skorzystaj, skomentuj, polub, zarekomenduj. Niech wieść idzie w świat. Że jest taki zielony kraj z dziwnym językiem i ze smokiem na fladze; grają tam w rugby, nie interesują się polityką, a nieznajomi uśmiechają się do siebie na ulicy. Dość często tu pada, ale pogoda jest podobno stanem umysłu, więc myśl pozytywnie, kup nieprzemakalną kurtkę i dobre buty i będzie dobrze.

Witaj w Walii.

Croeso i Gymru - Witaj w Walii

Witryna Smok Walijski jest naszą własnością i efektem wytężonej pracy, często zarwanych nocy i bezinteresownego oddania sprawie. Dlatego prosimy nie kopiować zawartych w niej tekstów ani zdjęć bez uprzedniego zapytania lub podania źródła. Dziękujemy za zrozumienie.

Od czasu do czasu możesz zobaczyć na tej stronie reklamy. Są umieszczane tam przez wordpress, który jest hostem i właścicielem szablonu strony; nie mają z nami nic wspólnego i niestety nic nie możemy z nimi w tej chwili zrobić. To cena którą płacimy za darmowy serwis.

Twój przewodnik po Walii i angielsko-walijskim Pograniczu